Mąż swojej żony...
W dolinie Triestu jakieś 30 kilometrów od Wiednia w 1860 roku szwabski imigrant Serafin Keller założył mały warsztat obróbki metali. Wkrótce ruszyła produkcja nabojów dla armii austriackiej oraz myśliwych. Spadkobiercy Kellera w 1887 roku sprzedali połowę udziałów Ludwigowi Mandlowi, który z kolei był właścicielem podobnej fabryki w Wiedniu. Ostatecznie Kellerowie wycofali się z interesu w 1904 roku, uprzednio specjalnie nie przeszkadzając w tworzeniu nowej strategii firmy.
Ludwig Mandl zmarł w 1893 roku. Jego udziały w zakładach przejął bratanek Zygmunt Mandl, syn Ignacego. Ignacy pochodził z zamożnej żydowskiej rodziny węgierskiej, studiował medycynę w Wiedniu, osiadł w tym mieście, otworzył praktykę lekarską, zajął się też działalnością polityczną, wchodząc do Rady Miasta. Jako lekarz, który nie stronił od udzielania bezpłatnych porad ubogim stał się wzorem do naśladowania i mentorem młodego prawnika Karla Luegera, który w latach 1897 - 1910 roku pełnił funkcję burmistrza miasta Wiednia.
W 1894 roku do firmy dołączył chemik Aleksander Mandl, bratanek Zygmunta, by w 1910 roku przejąć całą schedę.
W 1896 roku firma posiadła grunt o powierzchni 9,5 hektarów, z czego powierzchnia zabudowy wynosiła 6,25 hektarów. W pobliskiej miejscowości Kottingbrunn wybudowano magazyn na 10 ton prochu. Liczba silników parowych w zakładzie wzrosła do 6, a ich łączna moc wyniosła 383 KM.
Zakład posiadał 1 160 maszyn produkcyjnych i 245 maszyn pomocniczych, z czego wiele z nich zostało zaprojektowane i wyprodukowane w zakładzie. Konstrukcja i budowa maszyn stała się jednym z bardziej dochodowych źródeł utrzymania.
W dniu 1 stycznia 1897 roku zakłady stały się spółką akcyjną. Zatrudniały w tym czasie 2600 pracowników. Od 1899 istniała fabryka filialna na Węgrzech.
Nie trudno się domyślić, że żołnierze rosyjscy podczas wojny rosyjsko-japońskiej 1904 roku strzelali nabojami austriackimi. Do 1914 roku eksport wyniósł około 1,26 miliarda sztuk nabojów do różnorodnych karabinów i pistoletów. Wśród odbiorców była Abisynia (Etiopia), Boliwia, Bułgaria, Chile, Chiny, Grecja, Holandia, Kolumbia, Meksyk, Persja (Iran), Peru, Rumunia, Rosja, Szwecja, Serbia, Syjam (Tajlandia), Hiszpania, Turcja i Wenezuela.
Interes był poważny a wraz z wojną przyszły złote żniwa. Zakład, by sprostać zamówieniom musiał zatrudniać 4 tysiące pracowników na dwie zmiany.
16 stycznia 1919 roku Johan Breitwieser „Schani” potrzebował 44 sekundy, by wyciąć otwór w kasie pancernej w biurze zakładów Hirtenberg i wyjąć pół miliona koron.
Po wojnie sytuacja zakładu nieco się pogorszyła, ale nie na tyle by przestawić go na produkcję cywilną na przykład rowerów.
Państwa narodowe, które wyłoniły się po I wojnie wobec braku własnego przemysłu zbrojeniowego, musiały kupować broń i amunicję dla nowo tworzonego wojska i policji na rynkach światowych. Albania i Polska w latach 1918 -1920 zakupiły u Mandla 90 milionów sztuk nabojów do karabinów. Polscy żołnierze strzelali nimi podczas wojny z bolszewikami w 1920 roku.
18 kwietnia 1920 roku wybuchł na terenie fabryki olbrzymi pożar, który strawił 29 warsztatów całkowicie a 30 poważnie uszkodził. W gaszeniu brało udział 37 jednostek straży pożarnej. Podpalenia dokonali agitatorzy komunistyczni, którzy starali się zapobiec dostawie amunicji do Polski wobec zbliżającej się wojny.
Po wielkim pożarze liczba pracowników zmniejszyła się do zaledwie 660 osób.
Do obudowy zakładu po pożarze Aleksander Mandl zatrudnił swojego wówczas 20 letniego syna Friedricha, bardziej znanego jako Fritz. Chłopiec na życzenie katolickiej matki Marii Mohr ukończył Konwent Pijarów w Krems, walczył na froncie jako roczny ochotnik, a potem studiował chemię jak ojciec i stryjowie.
W 1924 roku został dyrektorem generalnym firmy.
Przejął po ojcu znaczne aktywa. Poza 50% udziałem w kopalni Grünbacher, nabytych w 1917 roku, spółka posiadała różne nieruchomości, W samym Hirtenbergu było tego 35 hektarów, z czego 15 użytkowano rolniczo jako pastwiska dla koni, ciągnących wozy transportowe.
Hirtenberger AG posiadał również udziały w Zakładach Amunicyjnych „Pocisk” na warszawskiej Pradze. Zakład ten został zbudowany i wyposażony w maszyny przez ekipę inżynierów i techników z Austrii. Polski zakład miał wydajność 150 tysięcy sztuk naboi dziennie. Jednakże interes z rządem polskim musiał być przeprowadzony bardzo dyskretnie. W dostępnych zasobach internetowych nie znalazłam wzmianki o fakcie prawdopodobnego sfinansowania maszyn akcjami fabryki, ani o tym, kto zasiadał w radzie nadzorczej i zarządzie „Pocisku” z ramienia rodziny Mandl.
Aby utrzymać się na rynku dyrekcja Hirtenberger SA postawiła na innowacje w technologii amunicji, eksport poprzez przywrócenie przedwojennych powiązań biznesowych zwłaszcza do Ameryki łacińskiej, uniwersalizm oferty (ładunki w każdym kalibrze oraz każdego przeznaczenia – wojskowe, myśliwskie, sportowe, górnicze, ratownicze).
Poza Polską Hirtenberg wybudował i wyposażył również zakład w Dordrechcie w Holandii.
Pomimo światowego kryzysu gospodarczego zarządzana przez Fritza Mandla fabryka miała się dobrze. Eksportował w różne strony świata koło 90% swoich wyrobów.
Jak to w świecie producentów i handlarzy bronią w warunkach embarga i obostrzeń część transakcji odbywała się na fałszywych papierach i za odpowiednio wyższą cenę. Na polskim podwórku mechanizm ten został opisany w „Stenogramach Anny Jambor”, gdzie stryjek Marcin Jambor uczył swoją bratanicę, że najlepiej zarabia się na bramkach i po to się je tworzy.
W 1930 roku fabryka rozpoczęła produkcję nowych magazynków i nabojów do karabinu Mannlicher. Główną zaletą było to, że po drobnych modyfikacjach można było je zastosować do starych karabinów. Rok później Mandl sprzedał licencję technologii produkcji Węgrom. Ponadto wbrew traktatom wystąpił w charakterze pośrednika między Włochami, które miały dużo zdobycznej broni austro-węgierskiej starego kalibru a Węgrami, które postanowiły wyposażyć swoje jednostki militarno-policyjne właśnie w ten rodzaj karabinu. Pociągi z bronią zatrzymywały sie w zakładach w Hirtenbergu. Tu po modyfikacji wyjeżdżały na Węgry. Oczywiście na fałszywych papierach. Na dodatek jeszcze naboje były cechowane stemplem fabryki w Budapeszcie.
Kurier Warszawski z dnia 9.01.1933 roku pisał - „ArbeiterZtg" twierdzi, że przez terytorjum Austrji wysyłane są obecnie znaczne transporty broni z Włoch do Węgier. W ostatnich dniach nadeszło z Włoch przez Villach do Hirtenberg pod adresem tamtejszej fabryki naboi 40 wagonów, zadeklarowanych, jako towar żelazny, a zawierających broń palną i karabiny maszynowe. Zawartość tych wagonów ma być przeładowana w Hirtenberg i wysłana automobilami do Węgier. Kilka z tych automobilów przejechało już przez granicę węgierską. Transport powyższy, według dziennika, jest drugim z rzędu. Pierwszy odszedł w nocy z dnia 30 na 31 grudnia i składał się z 10 wagonów z „towarami żelaznemi". „Arbeiter Ztg" sądzi, że włoskie transporty broni do Węgier naruszają neutralność Austrji.”
I się zaczęła międzynarodowa awantura. Zaprotestowały Francja, Republika Czechosłowacka, Jugosławia, Wielka Brytania. Zażądały wyjaśnień od rządu austriackiego. Z kolei prasa socjaldemokratyczna twierdziła, że broń ta posłuży do uzbrojenia Heimwehry, której przewodził Ernst Rüdiger von Starhemberg.
W konsekwencji na teren fabryki weszło wojsko i policja. Okazało się, że przyjechało 100 tysięcy karabinów i 1000 karabinów maszynowych.
Skandal ten doprowadził do zaostrzenia sytuacji politycznej w Republice i pośrednio przyczynił się do wybuchu w 1934 roku wojny domowej.
Historia ta nie przysporzyła popularności Mandlowi a wręcz przeciwnie nawet spowodowała, że jego stosunki z przedstawicielami rządu stały się mocno szorstkie.
Fritz Mandl podobnie jak Starhemberg dążył do przekształcenia Austrii w państwo faszystowskie oparte na modelu włoskim. Z narodowymi socjalistami od Hitlera nie za bardzo było mu po drodze, co nie znaczy, że wzdragał się przed robieniem z nimi interesów.
Pasją Fritza był biznes a ten wymagał rozbudowanego życia towarzyskiego, bywania w odpowiednich miejscach i utrzymywania kontaktów z odpowiednimi ludźmi.
Zawsze nosił czerwony goździk na klapie, palił tylko kubańskie cygara i kolekcjonował szyte na miarę garnitury oraz piękne kobiety.
Jego pierwsze małżeństwo trwało 6 tygodni.
W 1933 roku zwrócił uwagę na początkującą aktorkę wiedeńską Jadwigę Evę Marię Kiesler. Panienka miała 19 lat, jednakże zdążyła wywołać w poprzednim roku skandal występując w filmie „Ekstaza”, w którym nie dość, że biegała nago, to jeszcze bardzo przekonująco zagrała miłosną rozkosz. W Paryżu film nie schodził z ekranów przez pół roku, ale wielu krajach w tym w Austrii zabroniono go wyświetlać.
Jadwiga była jedynaczką, córką dyrektora w Wiener Bank Verein. Rodzice nie żałowali pieniędzy na dobre szkoły, lekcje baletu, muzyki, aktorstwa, języków obcych, podróże oraz spełnianie jej kaprysów. Panienka interesowała się sztuką, ale jednocześnie podpytywała ojca o to na jakiej zasadzie działają różne przyrządy mechaniczne a on jej cierpliwie to tłumaczył.
Ślub młodej pary odbył się 10 sierpnia 1933 roku.
Do towarzysko-biznesowego kręgu Mandla należeli: książę Albrecht z Bawarii, kanclerz Engelbert Dollfuß , Kurt Schuschnigg , Ödön von Horváth , Franz Werfel i „Duce” Benito Mussolini.
Fritz urządzał też spotkania z wojskowymi, inżynierami, projektantami, przemysłowcami.
Od ślubu w spotkaniach tych zawsze brała udział jego śliczna żona, starając się skromnie nie zwracać na siebie uwagi oraz mieć jak najbardziej znudzoną minę.
Mandl często opuszczał gości na jakiś czas pod pretekstem załatwienia pilnych spraw a potem prosił żonę o powtórzenie, o czym rozmawiali jego goście.
W 1935 roku Hirtenberg AG zaczął produkować samoloty a w rok później generatory do destylacji drewna.
Mandl jako, że miał swoje sieci handlowo- wywiadowcze w różnych częściach świata, więc doskonale się orientował w trendach politycznych.
Być może to on pozwolił w 1937 żonie trzymanej dotąd w złotej klatce uciec z całą biżuterią do Londynu, uznając że będzie tam bezpieczniejsza. Jadwiga też pochodziła z rodziny żydowskiej. Rozwód ogłoszono 17 września 1937 r. Utorowało to drogę Heddy do Hollywood , gdzie wkrótce stała się najpiękniejszą kobietą na świecie.
Fritz też zaczął przenosić przy pomocy sztuczek inżynierii finansowej kapitały za granicę. Zawczasu przygotował się do opuszczenia Austrii i zabezpieczenia majątku.
W 1937 roku zrzekł się mandatu posła. Postanowił wyemigrować do Argentyny.
Dwa dni przed wkroczeniem wojsk niemieckich do Wiednia kupił willę w Cap d'Antibes na Riwierze Francuskiej i czekał, co się wydarzy.
Struktura własnościowa Hirtenberger AG była bardzo nieprzejrzysta. W 1933 roku 80% akcji miał Credit Anstalt. W 1938 roku okazało się, że są one zdeponowane w banku w Szwajcarii. Pieniądze firmowe znajdowały się z kolei na rachunkach w całej Europie, w bankach w Zurychu, Warszawie, Londynie, Paryżu. Rząd niemiecki próbował zamrozić te konta, co udało mu się tylko częściowo.
Rozpoczęły się negocjacje w sprawie przejęcia fabryki, w których uczestniczył też Mussolini. W zamian za zrzeczenie się kontroli operacyjnej nad spółką władze niemieckie wypłaciły Mandlowi odszkodowanie w wysokości ponad miliona marek, zwolniły jego ojca z aresztu domowego, zwróciły skonfiskowane mienie osobiste, czyli meble, kolekcje dzieł sztuki, fortepianów oraz samochodów Rolls Royce.
Fritz Mandl przybył do Buenos Aires w październiku 1938 r. Towarzyszyły mu ojciec, siostra Renée, prywatny bankier (którego uratował z obozu koncentracyjnego), kochanka Hertha Schneider i 700 ton złota, które zamierzał zdeponować w banku centralnym.
W Argentynie pierwszą swoją firmę założył w 1927 roku. Była to fabryka narzędzi precyzyjnych. Po przyjeździe zainwestował kapitały w fabrykę ryżu w Entre Rios, fabrykę rowerów w stolicy, kopalnię węgla w Mendozie, udziały w firmie żeglugowej Mihanovich oraz w nieruchomości.
W 1939 roku wystarał się o paszport dyplomatyczny i akredytację jako konsul generalny Paragwaju w Monte Carlo.
Tymczasem po wybuchu wojny w Europie jego eks żona nawiązała kontakt z wywiadem amerykańskim, by przekazać to, czego dowiedziała się o pracach badawczych w firmie zbrojeniowej eks męża.
Wstrząśnięta śmiercią dzieci brytyjskich po storpedowaniu statku przez niemiecką łódź podwodną zaczęła rozmyślać nad opracowaniem sposobu sterowania torpedami tak, by jego sygnału nie można było zakłócić, ani zmienić.
Lamarr wraz z przyjacielem kompozytorem George Antheil’em wpadli na pomysł, by sygnał sterujący wysyłać metodą często zmieniających się częstotliwości, do czego miały służyć rolki z taśmiami, jakich Antheil używał do sterowania swoimi instrumentami muzycznymi.
10 czerwca 1941 roku Lamarr i Antheil zarejestrowali w urzędzie patentowym odmianę systemu, który określamy dziś jako FHSS (ang. frequency-hopping spread spectrum).
Patent został bezpłatnie udostępniony marynarce wojennej USA, ale z powodu problemu z propagacją fal radiowych pod wodą, braku odpowiedniej technologii i obaw m.in. czy rolki papieru nie będą się zacinały, nie zbudowano działającego prototypu i pomysłu nie wykorzystano podczas wojny. Dzisiaj jej odkrycie wykorzystywane jest w nowoczesnych systemach komunikacji bezprzewodowej.
Po wojnie Mandl zainwestował w kampanię wyborczą generała Juana Peróna, który został wybrany prezydentem w 1946 r. W 1947 r. CIA ostrzegło, że agenci Mandla pomagają byłym nazistom, oficerom SS i niemieckim technikom różnych emigrować do Argentyny. Jednak, czy była to prawda, do tej pory nie wiadomo.
W 1955 roku Mandl wrócił do Austrii. Komisja restytucyjna zwróciła mu jego firmę. Zmodernizował fabrykę i miał znów pełen portfel zamówień. W 1966 roku zbudowano prototypy bezzałogowych samolotów docelowych do ćwiczeń w obronie powietrznej, czyli dronów. Nikt wówczas nie rozpoznał tej rewolucyjnej innowacji i nie weszły do produkcji.
Mandl zmarł w 1977 roku i został pochowany w Wiedniu.
Hedy Lamarr przeżyła eks-męża o 23 lata. W tym czasie pięć razy wychodziła za mąż, kochanków nie liczyła, piła za dużo, jej kariera aktorska załamała się pod koniec lat czterdziestych. Zmarła na Florydzie w 2000 roku, zaś jej prochy syn rozsypał na stokach Lasku Wiedeńskiego.
Dziś, gdy wpiszemy w wyszukiwarkę internetową hasło „Fritz Mandl” wyskakuje nam „Heddy Lamar”.
Fritz Mandl
Hedy Lemarr
tagi: fritz mandl. hedy lemarr hirtenberger patronenfabrik handel bronią komunikacja bezprzewodowa
![]() |
ewa-rembikowska |
6 kwietnia 2020 00:32 |
Komentarze:
![]() |
m8 @ewa-rembikowska |
6 kwietnia 2020 01:27 |
Widze , ze ma Pani caly czas fokus na Austrie. Z przyjemnoscia czytam te teksty.
Prosze spojrzec na priva.
![]() |
gabriel-maciejewski @ewa-rembikowska |
6 kwietnia 2020 07:30 |
Ten von Horvath to ciekawa postać. Nie mogę zapomnieć sztuki "Opowieści Hollywoodu", której był bohaterem. Kutz to reżyserował w latach osiemdziesiątych
![]() |
bolek @ewa-rembikowska |
6 kwietnia 2020 07:33 |
Po prostu gotowy scenariusz na serial :)
![]() |
stanislaw-orda @gabriel-maciejewski 6 kwietnia 2020 07:30 |
6 kwietnia 2020 09:01 |
Zetknąłem się z prozą Ödöna von Horvátha, gdy chyba w 1980 r. ukazała się w polskim przekładzie jego "Epoka ryb".
Bardzo mi się spodobał rodzaj narracji Książkę wysłałem komuś za granicę, kto mnie poprosił o kilka tytułow interesujących autorów. A ten był bardzo.
![]() |
Andrzej-z-Gdanska @ewa-rembikowska |
6 kwietnia 2020 09:03 |
I znowu świetna i bardzo ciekawa notka dająca dużo do myślenia.
Może zacznę od końca (myśleć). :)
Fritz jak Fritz ale ta Hedy jakby ją jakiś Photoshop "potraktował" - rewelacja! Czy to jest zdjęcie żywej osoby?
Ten "sznurek" na szyi to chyba prawdziwe perły?
A teraz sprawy poważniejsze.
Z Pani opisu wynika, że była to wielka fabryka pod względem obszaru i zatrudnienia, a przecież taka produkcja nie wymagała aż takiej powierzchni. Chciałem porównać ze Stocznią Gdańską:
Od 1945 roku do dziś w gdańskiej stoczni było wodowanych ponad tysiąc w pełni wyposażonych statków: kutrów, kontenerowców, statków pasażerskich i żaglowców. Zbudowane tu jednostki trafiały m.in. do ZSRR, Brazylii, Kolumbii czy Ekwadoru. Rocznie doki (powinno być raczej pochylnie) opuszczało 30 nowych statków. W czasach świetności pracowało tu 18 tys. osób.
https://www.fakt.pl/wydarzenia/polityka/stocznia-gdanska-kiedys-zatrudniala-18-tysiecy-osob-dzis-ostatecznie-upada/y0sf9wz#slajd-1
Z Wiki:
Według stanu na połowę 2015 roku GSG (Gdańsk Shipyard Group) zatrudnia ok. 1000 osób.
Taka ciekawostka:
Gdańsk Shipyard Group, wyprodukowała 90 wież wiatrowych, w wyniku czego znalazła się wśród pięciu największych producentów wież wiatrowych na świecie.
Wśród odbiorców naboi nie było Niemiec ale i Wielkiej Brytanii i USA.
Może ich nie było oficjalnie.
Cytuję:
18 kwietnia 1920 roku wybuchł na terenie fabryki olbrzymi pożar.
Podpalenia dokonali agitatorzy komunistyczni, którzy starali się zapobiec dostawie amunicji do Polski wobec zbliżającej się wojny.
Po wielkim pożarze liczba pracowników zmniejszyła się do zaledwie 660 osób.
Ci kierownicy "agitatorów komunistycznych" to mieli rozeznanie, rozmach i organizację! I jacy byli efektywni, że fabryka zmniejszyła aż tak zatrudnienie.
I jeszcze takie ciekawostki:
nadeszło pod adresem tamtejszej fabryki naboi 40 wagonów - straszne ilości!
Fritz Mandl przybył do Buenos Aires... ...i 700 ton złota - to jest niezłe!
![]() |
ewa-rembikowska @m8 6 kwietnia 2020 01:27 |
6 kwietnia 2020 09:06 |
@ bolek, @atelin
Dziękuję. Taka mała ta Austria a wszystkie drogi prowadzą do Wiednia i przez Wiedeń.
Ciekawy jest ten wątek polskiego "Pocisku". Zakłady te opisywane są jako spółka o kapitale polsko-francuskim a tu zonk - Mandl z Wiednia.
Co jest jeszcze ciekawe, to to, że ci bardziej ogarnięci fabrykanci żydowskiego pochodzenia od 1936/37 roku przenosili swoje kapitały via Szwajcaria do Brazylii i Argentyny.
To samo co Mandl zrobił przecież i Oskar Kon i Eitingonowie. I mniej więcej tak samo - przez różne sztuczki inżynierii finansowo-rachunkowej.
![]() |
marianna @ewa-rembikowska |
6 kwietnia 2020 09:10 |
Z żoną o właściwym pochodzeniu można zajść daleko i wysoko. I niekonieczne by stosować porzekadło "żona to męża korona".
![]() |
marianna @marianna 6 kwietnia 2020 09:10 |
6 kwietnia 2020 09:12 |
Zapomniałam dodać "cnotliwa".
![]() |
marianna @ewa-rembikowska 6 kwietnia 2020 09:06 |
6 kwietnia 2020 09:25 |
W 1968/9 roku kiedy gminy żydowskie nakazywały swoim opuszczanie PRL większość kierowała się na Wiedeń i przez Wiedeń. To chyba taka tradycja. Całe Mexico Platz jeszcze pod koniec lat 80ych było usiane wyłącznie ich sklepikami gdzie zegarki z Chin kupowano na kilogramy. Dzisiaj tylko wiatr znad Dunaju hula po Mexico Platz. A dawni kupcy-sprzedawcy lub ich potomkowie pochowali się w willach w najelegantszych dzielnicach Wiednia. Z czego żyją, jakie dziś robią interesy?!
![]() |
atelin @Andrzej-z-Gdanska 6 kwietnia 2020 09:03 |
6 kwietnia 2020 09:30 |
"Fritz jak Fritz ale ta Hedy jakby ją jakiś Photoshop "potraktował" - rewelacja! Czy to jest zdjęcie żywej osoby?"
Typowy studyjny portret z tamtego okresu. Photoshopem był wówczas zwykły ołówek, który maskował co się chciało na negatywie 6x9. W rękach artysty czynił cuda. Ponadto dość duże znaczenie miał stosunkowo długi czas naświetlania, który rejestrował różny wyraz oczu stwarzając wrażenie "rozmarzenia". Zresztą przy robieniu zdjęć do dowodu jeszcze w latach 90-tych stosowano tę metodę ołówkową w zakładach fotograficznych nawet na negatywie 4,5x6.
![]() |
ewa-rembikowska @Andrzej-z-Gdanska 6 kwietnia 2020 09:03 |
6 kwietnia 2020 09:30 |
Zakłady rozrzucone były na dużej powierzchni, ale kto bogatemu zabroni. Poza tym on poza amunicją produkował maszyny, samoloty i pewnie różne inne przedmioty przydatne na wojnie i na polowaniu.
On kręcił jakieś interesy z Niemcami, ale przez spółkę w Szwajcarii, tak więc bezpośrednio z fabryki w Hirtenbergu nic nie szło, albo niewiele. Zresztą Niemcy mieli swojego Kruppa, który zaspokajał ich zapotrzebowanie na broń i amunicję.
Natomiast USA i Wielka Brytania wysyłały za nim służby wywiadowcze. USA wciągnęło go na czarną listę. Stracił w 1944 roku 400.000 dolarów, które miał ulokowane w St. Zjednoczonych i dotkliwie dało mu się we znaki przecięcie dowozu miedzi z Chile.
Hedy była po prostu śliczna i główkę miała też nie od parady. Ona jeszcze wymyśliła tabletkę musującą, automatycznie zamykające się pojemniki na zużyte chusteczki higieniczne, fosforyzujące obroże dla psów, urządzenie do bezpiecznego wchodzenia i wychodzenia z wanny dla osób mało sprawnych fizycznie.
Gorzej było z charakterkiem.
![]() |
ewa-rembikowska @marianna 6 kwietnia 2020 09:25 |
6 kwietnia 2020 09:33 |
Pamiętam te ich dziuple, tam można było wszystko sprzedać, a najlepiej wódkę i sztangi Marlboro.
![]() |
Andrzej-z-Gdanska @atelin 6 kwietnia 2020 09:30 |
6 kwietnia 2020 09:47 |
Zgadzam się. Jednak do retuszu w tamtych czasach potrzebny był "artysta", żeby osiągnąć takie efekty i wszystkiego nie mógł zmienić tak jak to teraz umożliwia Photoshop; chociaż może wszystkiego nie wiem?
![]() |
Andrzej-z-Gdanska @ewa-rembikowska 6 kwietnia 2020 09:30 |
6 kwietnia 2020 09:50 |
Dziękuję za ciekawą odpowiedź.
![]() |
atelin @Andrzej-z-Gdanska 6 kwietnia 2020 09:47 |
6 kwietnia 2020 10:10 |
To konkretne zdjęcie też nie jest bez wad: oświetlenie górne lewe powinno pozostawić większy cień na prawym policzku, ale zostało to wyretuszowane, co widać po cieniu prawej strony nosa. Jakby się bliżej przyjrzeć cerze, to widać, że cała twarz została potraktowana ołówkiem, bo to nie jest ziarno filmu. Cień na szyi powinien być głębszy. Cień pereł na szyi wskazuje na użycie oświetlenia od dołu, który to cień nie został przez fotografa wychwycony, natomiast wychwycił odblaski na górnej wardze, które musiałyby tam być w tej sytuacji, a ich nie ma. Nie zmienia to faktu, że fota cudna.
Panią Ewę przepraszam za OT.
![]() |
bolek @ewa-rembikowska 6 kwietnia 2020 09:06 |
6 kwietnia 2020 10:23 |
Tak sobie myślę, że prowadziły i nadal prowadzą. Kuna, Żagiel, Masa, itp itd. Kulczyk też pojechał...
![]() |
atelin @bolek 6 kwietnia 2020 10:23 |
6 kwietnia 2020 10:36 |
Właśnie. Dzięki za przypomnienie, bo tak się kilka razy zastanawiałem, co by było, gdyby Kulczyk zmarł w polskim szpitalu. Afera by była na cały świat.
A umierać w szpitalu wiedeńskim? Jakiś prestiż? Może to akurat w Wiedniu z jakiejś przyczyny są lekarze realizujący coś? Trzeba mieć ten Wiedeń na oku. :-)
![]() |
ewa-rembikowska @bolek 6 kwietnia 2020 10:23 |
6 kwietnia 2020 10:50 |
"Baranina" wysłany przez UB do Wiednia zakończył swe życie w celi monitorowanej 24 godziny bez udziału osób trzecich. Żaden funkcjonariusz wideńskiego więzienia nie widział jak się wiesza na swoim pasku.
![]() |
ewa-rembikowska @ewa-rembikowska 6 kwietnia 2020 10:50 |
6 kwietnia 2020 10:51 |
Nie UB tylko SB.
![]() |
marianna @ewa-rembikowska 6 kwietnia 2020 10:50 |
6 kwietnia 2020 10:57 |
On się nie powiesił. Jemu wlano żrący kwas do gardła. Prawdopodobnie poszedł na współpracę.
![]() |
marianna @atelin 6 kwietnia 2020 10:36 |
6 kwietnia 2020 11:03 |
Jeden z członków mojej rodziny /posiadający obywatelstwo austriackie/ jak się zaczął cyrk z koronowirusem , uciekł z Wiednia przez Niemcy /Czesi zamknęli granicę/ i zadekował się na kwarantannie w Polsce. Widać bał się ich szpitali.:-)
![]() |
tadman @Andrzej-z-Gdanska 6 kwietnia 2020 09:03 |
6 kwietnia 2020 11:19 |
Być może, bo jej podobizna została bez uzgodnienia umieszczona na opakowaniu programu graficznego CorelDRAW.
https://www.cbsnews.com/pictures/hedy-lamarr-inventor-of-wifi/35/
![]() |
ewa-rembikowska @marianna 6 kwietnia 2020 10:57 |
6 kwietnia 2020 11:23 |
Baranina był współpracownikiem nie tylko polskich służb, ale również austriackich oraz podobno FBI.
Za dużo wiedział. Może ktoś się bał, że zacznie sypać.
![]() |
ewa-rembikowska @tadman 6 kwietnia 2020 11:19 |
6 kwietnia 2020 11:24 |
Bez jej zgody. Dwa lata przed śmiercią wygrała sprawę sądową. Otrzymała 5 mln USD odszkodowania.
![]() |
atelin @marianna 6 kwietnia 2020 11:03 |
6 kwietnia 2020 11:39 |
Ja bym takich rzeczy nie pisał.
![]() |
Andrzej-z-Gdanska @tadman 6 kwietnia 2020 11:19 |
6 kwietnia 2020 12:58 |
Skądś mi ta twarz wydała się znajoma. Teraz wiem skąd. :)
![]() |
umami @ewa-rembikowska |
6 kwietnia 2020 13:09 |
Proszę rzucić okiem na tę pozycję:
https://www.archiwa.gov.pl/files/dwa_bratanki.pdf
Jest tu trochę o Mandlu i Hirtenbergeru. O Pocisku tyle ile tu wklejam.
--------------------------
249
1920 kwiecień 20, Warszawa.
– Depesza attaché wojskowego RP w Wiedniu płk. Emila Prochaski do Oddziału IV Ministerstwa Spraw Wojskowych dotycząca utrudnień w produkcji i wysyłce amunicji z fabryki Hirtenberg
Depesza nr 89
Wiedeń, 20 IV 1920 r.
Fabryka amunicji karabinowej Hirtenberg i zapasy zupełnie spłonęły. Pożar zdaje się spowodowany przez austriackie rady komunistów, by dopomóc w ten sposób sowieckiej Rosji. Wyrób i wysyłka amunicji zupełnie obecnie niemożliwa. Maszyny dla fabryki „Pocisk” również spalone. Zarząd fabryki ma nadzieję, że potrzebne maszyny dla „Pocisku” na nowo zakupi. O depeszy proszę zawiadomić MSW Sztab IV.
CAW I.303.4. Oddz. II SGWP, sygn. 7752. Kopia maszynopisu, s. 1.
=====================================================
250
1920 kwiecień 22, Warszawa.
– Depesza Oddziału IV Ministerstwa Spraw Wojskowych do Polskiej Wojskowej Misji Zakupów w Paryżu dotycząca pilnych dostaw amunicji z Francji, Londynu i Włoch
Depesza nr 508
Oddz. IV Szt. Nr 324 T.O.A
Natychmiast!
Warszawa, 22 IV 1920 r.
przybyła do Biura Szyfrów: godz. 15.45
Kopia!
Dostawa amunicji mannlicherowskiej z Austrii z powodu pożaru fabryki Hirtenberg wstrzymana. stop. Uczynić starania dla najspieszniejszego wysłania amunicji mannlicherów z Francji i karabinów amerykańskich i angielskich z Londynu. stop. Byłoby pożądane ponownie wejść w kontakt z Garibaldim w sprawie dostawy amunicji mannlicherowskiej. stop. Zapotrzebowanie czterdzieści do sześćdziesięciu milionów sztuk. stop.
gen. Sosnkowski wiceminister
CAW I.300.1.462. Gabinet Ministra Spraw Wojskowych, Biuro Prezydialne, Referat Szyfrowy 1920– 1921. Kopia maszynopisu, s. 1.
=====================================================
255
1920 kwiecień 26, Warszawa.
– Depesza Oddziału IV Ministerstwa Spraw Wojskowych do szefa Polskiej Wojskowej Komisji Likwidacyjnej w Wiedniu płk. Edwarda Pöschka dotycząca pilnego zakupu amunicji
Depesza szyfrowa nr 872
Szef Oddz. IV.Szt.MSWojsk
317/tajne.o. A.IV.Szt.
Warszawa 26 IV 1920 r.
Przyszła do Biura Szyfrów:
25 IV [1920], godz. 10.00
Porozumieć się natychmiast z Mandlem, przedstawicielem Hiertenbergerpatronenfabrik A[ktion] G[esellschaft] Wien, Wiener Neustadt, i zakupić 5 mln ładunków Mannlichera, uzyskując najniższą cenę, dostawa bezzwłoczna, w razie ostatecznym akceptować ceny normalne przez nas płacone. O rezultacie natychmiast szyfrem depeszować. Niesiołowski płk
CAW I.300.1.462. Gabinet Ministra Spraw Wojskowych, Biuro Prezydialne, Referat Szyfrowy 1920– 1921. Kopia maszynopisu, s. 1.
=====================================================
260
1920 maj 5, b.m.
– Pismo Oddziału IV Sztabu Generalnego Wojska Polskiego do ministra spraw wojskowych gen. Józefa Leśniewskiego 422) w sprawie pilnego zakupu amunicji
Nacz. Dow. WP.
Sztab Generalny
Nr 20.441/IV.
Poczta pol[owa] Nr 53, 5 V 1920 r.
Odpis!
Do Ministerstwa Spraw Wojskowych, na ręce Pana Wiceministra
Według posiadanych wiadomości, może GUZA zakupić 50 milionów naboi Mannlichera u firmy Manfred Weiss w Budapeszcie, z których jednak 15 milionów tylko ma być zakupiona.
Nacz. Dow. uprasza usilnie o zamówienie całej ilości 50 milionów, a to z następujących względów:
1) Wyznaczona przez Pana Wiceministra żelazna rezerwa amunicji Mannlichera ma wynosić 10 milionów. Posiadane zapasy w kraju są bardzo szczupłe, uwzględniając nawet to, co z dostawy fabryki w Hirtenbergu zostało uratowane.
Na czynnym obecnie odcinku frontu znajduje się 2 i 1/2 dyw. piechoty uzbrojonej w broń Mannlichera.
Oprócz tego są na froncie wszystkie 7 brygad jazdy uzbrojone w kbk. Mannlichera.
Zużycie tej amunicji jest obecnie dość wysokie. Znajdujące się w kraju zapasy będą więc wkrótce zużyte. Licząc od 15 milionów do 10 milionów jako rezerwa, zostałoby 5 milionów do dyspozycji frontu, co jest stanowczo za mało.
2) Przezbrojenie piechoty w broń innego systemu nie tak prędko da się uskutecznić. W toku obecnych walk jest ono zupełnie wykluczone.
3) Cena 3 Mk 20 (polskich) jest w porównaniu do ofert fabryki w Hirtenbergu znacznie niższa.
4) W przyszłości cała jazda zatrzyma broń austriacką, należałoby więc zabezpieczyć się odpowiednio w amunicję.
Nacz. Dow. kładzie nacisk na jak najrychlejsze i radykalne usunięcie katastrofalnego braku amunicji mannlicherowskiej i zabezpieczenie się na przyszłość od takiego wypadku.
Za zgodność odpisu: Malczewski płk SG, 2. zast. szefa Sztabu Gen.
Instytut im. Józefa Piłsudskiego w Nowym Yorku, Adiutantura Generalna Naczelnego Wodza. AOG T. 9. Pismo zostało przedłożone przez szefa SG gen. Stanisława Hallera do osobistej kancelarii Naczelnego Wodza 12 V 1920 r. Oryginał, maszynopis, s. 2. Egz. uwierzytelniony przez IJP w posiadaniu Autora.
422) Józef Leśniewski (1867–1921), gen. bryg. ros. piech.; gen. dyw. WP (z VI 1919), dca Grupy Operacyjnej pod Lwowem (XII 1918 – II 1919), min. spraw wojsk. i członek Rady Obrony Państwa (II 1919 – VIII 1920), od sierpnia 1920 r. członek Rady Wojennej.
=====================================================
407
1920 lipiec 23, Warszawa.
– Pismo wiceministra spraw wojskowych gen. Kazimierza Sosnkowskiego do ministra spraw zagranicznych ks. Eustachego Sapiehy w sprawie zatrzymania przez Czechów 14 wagonów wiozących maszyny do polskich zakładów
L.dz.6489/WM 20
Warszawa, 23 VII 1920 r.
Proszę usilnie Pana Ministra o interwencję w sprawie ściśle z obroną Państwa związanej. Czesi zatrzymali w Morawskiej Ostrawie 14 wagonów wiozących maszyny i materiał dla zakładów amunicyjnych „Pocisk”. Transport ów idzie jako ładunek prywatny wysłany przez dom ekspedycyjny w Wiedniu „Wawel”, skierowany pod adresem Towarzystwa Żeglugi Rzecznej w Warszawie. Ponieważ wiem, że Czesi wyrazili zgodę na przepuszczanie wszelkich transportów, oprócz gotowej amunicji, sądzę, iż usunięcie przeszkód nie będzie stanowiło dla Pana Ministra zbyt wielkich trudności.
(–) Sosnkowski generał-porucznik i wiceminister
CAW I.404.12.1213. Teki Laudańskiego. Odpis, maszynopis, s. 1.
=====================================================
Autor, Endre László Varga, pisze tak:
Najwcześniej, bo już od maja 1920 r. bramy fabryk i portów dla produkcji i transportu materiałów wojennych do Polski zablokowali włoscy robotnicy fabryczni i dokerzy angielscy, na wezwanie III Międzynarodówki komunistycznej. Latem 1920 r. bolszewicka Rosja, szantażując rząd austriacki i węgierski zatrzymaniem w Rosji jeńców wojennych z I wojny światowej, zażądała deklaracji neutralności, zakazu produkcji i wywozu do Polski sprzętu i amunicji. Węgrzy formalnie zgodzili się na taką deklarację, ale nie brali jej pod uwagę, natomiast rząd austriacki nie tylko ją przyjął, ale gorliwie interweniował, gdy doszła doń wiadomość o takich zamówieniach czy transportach dla Polski.
Rząd Czechosłowacji od czasu uzyskania przez Polskę niepodległości aż do 1922 r. regularnie utrudniał tranzyt przez swoje terytorium pod różnymi pretekstami, a nawet zachęcał związek zawodowy kolejarzy do wstrzymywania transportów na terenie Czech i Moraw i zawracania ich do Austrii i Węgier. Interwencje Ententy nie odnosiły skutku, a pozorne deklaracje dyplomatów czeskich budziły jedynie złudne nadzieje. Najwięcej transportów zatrzymali Czesi w kwietniu i maju 1920 r. w czasie polsko- -ukraińskiej ofensywy na Ukrainie. Kwestionowali listy przewozowe, implikowali rozliczne problemy pod pretekstem rzekomego braku polskich przedpłat za koszty przewozu. W dwustronnych rozmowach dyplomatycznych polsko-czechosłowackich władze w Pradze, w tym minister spraw zagranicznych Edvard Beneš 5), odwoływały się do rzekomych trudności stawianych przez kolejarzy, na które rząd równie rzekomo nie miał wpływu, a on sam był bezradny i nie mógł im się przeciwstawić. W tej sytuacji rząd polski użył jedynej broni, jaką było wstrzymanie wywozu żywności i produktów naftowych do Czechosłowacji i Austrii. Broni tej Polska użyła tylko raz, co skutkowało wznowieniem wymiany towarowej (cywilnej), ale w kwestii tranzytu materiałów wojennych stanowisko obu państw nie uległo zmianie do końca wojny.
W przełomowym okresie wojny Niemcy, Austria i Czechosłowacja pod pozorem neutralności w konflikcie Polski z bolszewicką Rosją (de facto sprzyjając Rosji) oficjalnie ogłosiły zakaz produkcji oraz wywozu i tranzytu materiałów wojennych dla Polski. Również dokerzy gdańscy od 21 lipca do 26 sierpnia nie wyładowywali statków z materiałami wojennymi dla Polski 6). Powszechny Związek Zawodowy w Gdańsku 9 sierpnia powziął uchwałę o wstrzymaniu przeładunków wszelkich towarów przeznaczonych dla Polski. Gdy Armia Czerwona wkraczała na ziemie polskie, propaganda bolszewicka pracowała na pełnych obrotach w całej Europie pod hasłem „Ręce precz od Kraju Rad”. Jedynym, oprócz Francji, państwem, wspierającym Polskę materialnie i dyplomatycznie, były Węgry.
Wówczas to, po raz trzeci, 12 sierpnia 1920 r., dotarły do Polski węgierskie transporty bezpośrednio z fabryki Csepel (przez Rumunię i Pokucie, Lwów, Kraków i Częstochowę) do Skierniewic, wiozące ok. 21–22 mln naboi 7). Miało to niewątpliwy wpływ na możliwość stoczenia bitwy pod Warszawą.
Oprócz dostarczania do Polski amunicji wyprodukowanej na Węgrzech, musimy pamiętać, że – od drugiej połowy lipca do ok. 20 sierpnia 1920 r. – Węgry (i Rumunia) pozostały jedynym szlakiem transportu materiałów wojennych zakupionych przez Polskę we Francji (część składowana w Grecji), Włoszech i Austrii (dzięki pośrednictwu prywatnych cywilnych firm). Znamy tylko cząstkowe dane o ilości amunicji austriackiej, zakupionej przez pośredników w fabryce Hirtenberger Patronenfabrik (42 mln naboi), które zostały przewiezione przez Węgry i Rumunię do Polski.
Jednym z ważniejszych moich odkryć jest ujawnienie istnienia posiłkowego węgierskiego oddziału wojskowego, który przygotowywał się w Polsce, w składzie Wojska Polskiego (formując się w Jordanowie pod Krakowem, w Cieszynie i na Pokuciu), do walki z bolszewicką Rosją (wziął udział w potyczce z 8. DK „Czerwonego Kozactwa” pod Stryjem) oraz do ewentualnej wojny z Czechami o Cieszyńskie i Słowację. Kilkunastu byłych żołnierzy Legionu Węgierskiego w Polsce, po jego rozwiązaniu, pozostało w Polsce (pełnili służbę w policji i wojsku), pozostali powrócili na Węgry. Na temat udziału Węgrów w wojnie Polski z bolszewicką Rosją odnalazłem parę wzmianek w literaturze przedmiotu i w materiałach archiwalnych. Kilku ochotników udało mi się ustalić na podstawie ówczesnej prasy węgierskiej.
Oprócz stosunków wojskowych, bardzo żywe były stosunki polityczne między Węgrami a Polską. Generalnie rzecz biorąc, można stwierdzić, że pierwszorzędnym celem obu państw od listopada 1918 r. było zachowanie (a następnie uzyskanie) wspólnej granicy na Słowacczyźnie i Rusi Podkarpackiej, czego jednak nie udało się osiągnąć.
Węgrzy w połowie 1920 r. przygotowali projekty przymierza politycznego i tajnej konwencji wojskowej. Ówczesne uwarunkowania nie pozwoliły na ich realizację. Władze Węgier wielokrotnie w tym czasie deklarowały możliwość zbrojnego wsparcia Polski, zwracając się do Francji o zgodę Czechosłowacji na przepuszczenie oddziałów węgierskich idących z pomocą przez jej terytorium. Armia węgierska, licząca niespełna 100 tys. żołnierzy, 1 sierpnia 1920 r. została postawiona w stan gotowości bojowej. Francja gotowa była przystać na tę propozycję, jednakże pod warunkiem uzyskania zgody rządu w Pradze. Na przeszkodzie stanęło antywęgierskie i antypolskie, a zarazem prosowieckie stanowisko Czechosłowacji. Zwycięska Bitwa Warszawska, likwidując zagrożenie sowietyzacji Europy, tak dalece zmieniła sytuację międzynarodową, że nawet Francja, przychylająca się wcześniej do wyrażenia zgody na bezpośrednią węgierską pomoc wojskową dla Polski, w drugiej połowie sierpnia 1920 r. zarzuciła ten zamysł. Wskutek tego projekt przymierza polsko-węgierskiego pozostał jedynie na papierze.
Nasuwa się pytanie, dlaczego Węgry popierały Polskę w latach 1918–1920? Głównie z tego powodu, że rok wcześniej (od 19 marca do 1 sierpnia 1919 r.) same doświadczyły konsekwencji rewolucji bolszewickiej (Węgierskiej Republiki Rad) i rozumiały grozę bolszewickiego zagrożenia. Węgry słusznie przewidywały, że Armia Czerwona po zwycięstwie nad Wojskiem Polskim ponownie wkroczy na Węgry 8). Władze Węgier liczyły też, że w zamian za udzielenie Polsce zbrojnej pomocy uzyskają akceptację Ententy dla korekty swych granic. W tej kwestii od kwietnia do początku października 1920 r. prowadzone były tajne rokowania w Paryżu. Ponadto pamiętać należy, że wielkie zamówienia wojenne Polski na Węgrzech miały istotny wpływ na ożywienie gospodarki węgierskiej, w tym przede wszystkim ograniczenie bezrobocia w Budapeszcie.
przypisy:
5) Edvard Beneš w rozmowie w Spa w lipcu 1920 r. z gen. Tadeuszem Rozwadowskim deklarował całkowitą swobodę transportu przez Czechosłowację. Podobnie jak wcześniej była to tylko obietnica, która w równym stopniu, jak postępowanie Czechosłowacji w kwestii Śląska Cieszyńskiego, negatywnie rzutowało na wzajemne stosunki pol.-czechosłow. w okresie międzywojennym.
6) Wynajęty holenderski statek „Tryton” został rozładowany przez żołnierzy bryt. poza Gdańskiem. W wyniku zagrożenia strajkiem przez kolejarzy materiał wojenny przewożony z Salonik został przeładowany na rzeczne berlinki, a nast. Wisłą i Leniwką pod eskortą żołnierzy pol. przybył do Tczewa, stąd dalej transportowano go koleją do kraju.
7) W literaturze przedmiotu liczba transportów nie jest precyzyjna, ale licząc, że w jednym transporcie mogło znajdować się nie więcej niż ok. 40 wagonów, są to 2–3 transporty. W źródłach podana jest liczba dwóch transportów składających ze 110 osi (55 wagonów), przybyłych do 20 VIII 1920 r. Standardowe pociągi amunicyjne zawierały wagony z amunicją karabinową i artyleryjską, różnego rodzaju i kalibrów: austr. (węg.), niem., ros., franc. itd. Dlatego nie jest istotne, ile było wagonów, ale jaka była łączna ilość amunicji dostarczonej z Węgier (do kb. syst. Mannlicher i kb. Mauser oraz km tych kalibrów).
8) Szerzej na temat bolszewickich planów agresji na Węgry i inne kraje Europy Środkowo-Wschodniej zob.: Bitwa Lwowska i Zamojska 1920. Dokumenty operacyjne, cz. III (21 VIII – 4 IX 1920 r.), Warszawa 2009, s. 998–1076.
![]() |
ewa-rembikowska @umami 6 kwietnia 2020 13:09 |
6 kwietnia 2020 18:03 |
Dzięki. W sumie dostawy amunicji i broni w 1920 roku to jest temat, który zasługuje na odrębną notkę.
Przeczytałam co Pan zaserwował i tak się zaczęłam zastanawiać, gdzie ci nasi przywódcy mieli rozum podpisując umowę o pomocy z Wielką Brytanią po doświadczeniach 1920 roku?
Wracając do Austrii to nie na darmo w Wiedniu wygrali czarwoni.
Swoją drogą, ilu musieli mieć wszędzie agentów poumieszczanych w newralgicznych miejscach, że taki podniósł się klangor przeciwko pomocy Polsce. Z drugiej strony, jeśli gdzieć ma wybuchnąć wojna, to jedocześnie trzeba stworzyć przeszkody w dostawach broni, by wywindować ceny. Wygląda na to, że gra toczyła się na różnych fortepianach.
![]() |
umami @ewa-rembikowska 6 kwietnia 2020 18:03 |
6 kwietnia 2020 18:33 |
Pocisk i Mandl trafił także do Portugalii:
António Louçã — Conspiradores e traficantes. Portugal no tráfico de armas e divisas nos anos do nazismo (1933-1945)
https://www.academia.edu/39726604/Conspiradores_e_traficantes._Portugal_no_tráfico_de_armas_e_divisas_nos_anos_do_nazismo_1933-1945_?auto=download
Com o correr do tempo, vão desenvolver-se em países vizinhos esquemas de camuflagem que não passam necessariamente pela prévia existência de filiais. Começam a criar-se novas parcerias. Na Suíça, encontramos a mesma Fritz Werner a cooperar estreitamente com a Werkzeugmaschinenfabrik Oerlikon, preparando a partir de 1930 a produção dos seus canhões Becker 6). A firma está proibida de voltar a produzir qualquer tipo de armas nas suas instalações alemãs e encontra-se sob apertada vigilância da Comissão Internacional de Controlo. Mas a direcção do exército cometeu-lhe desde 1927 o fabrico de metralhadoras ligeiras no “anel de produção” clandestino que agrupa várias empresas 7). Na Suécia cria-se uma joint venture entre a Krupp e a Bofors. Na Polónia cria-se em 1921 a Pocisk AG, de Varsóvia, com abundantes capitais suíços e tecnologia da empresa austríaca Hirtenberger Patronenfabrik 8). Na Holanda, a mesma Hirtenberger adquire em 1926 a Dordrecht 9).
8) Hug, pp. 182. sg.
Z czasem w krajach sąsiadujących rozwiną się programy kamuflażu, które niekoniecznie wiążą się z wcześniejszym istnieniem spółek zależnych. Zaczynają się pojawiać nowe partnerstwa. W Szwajcarii ten sam Fritz Werner współpracuje ściśle z Werkzeugmaschinenfabrik Oerlikon, przygotowując produkcję swoich działek Becker 6) od 1930 roku. Firma ma zakaz ponownego produkowania jakiejkolwiek broni w swoich zakładach w Niemczech i jest pod ścisłą kontrolą Międzynarodowej Komisji Kontroli. Od 1927 r. kierownictwo armii produkuje jednak lekkie karabiny maszynowe w tajnym "pierścieniu produkcyjnym", w skład którego wchodzi kilka firm 7). W Szwecji powstaje wspólne przedsiębiorstwo Krupp i Bofors. W Polsce w 1921 r. powstała spółka Pocisk AG z siedzibą w Warszawie, z bogatym kapitałem szwajcarskim i technologią austriackiej firmy Hirtenberger Patronenfabrik 8). W Holandii ten sam Hirtenberger nabywa Dordrecht 9) w 1926 roku.
3.2. Fritz Mandl entre o austro-fascismo e a anexação alemã
Em todo este processo desempenha um papel activo Fritz Mandl, que é também desde a primeira hora sócio de Eltze em Solothurn. Relativamente jovem 191), ambicioso e enérgico, Mandl herdara a posição do pai na Hirtenberger Patronenfabrik, recuperara as quotas perdidas por este em anos de turbulência e projectara a empresa para um lugar de destaque no mercado internacional de material de guerra. O êxito em breve lhe valera o cognome de “rei das munições” 192). Os cronistas sociais deleitavam-se com o seu padrão de vida ostentoso, as suas amizades proeminentes e a sua vida sentimental tempestuosa. Mandl tinha em Viena um palácio deslumbrante e era anfitrião habitual de escritores, poetas, traficantes de armas e figurões fascistas. Na lista dos seus hóspedes encontramos desde Odon von Horváth, Franz Werfel e Alma Mahler 193) até ao próprio Mussolini. Uma das celebridades com quem esteve casado foi a actriz Hedy Kiesler, Lamarr de seu nome artístico, que mais tarde recusou o papel principal do filme Casablanca, abrindo caminho ao êxito maior da carreira de Ingrid Bergman. Ao divorciar-se, a actriz havia de comentar: [Mandl] “não tinha casado comigo, tinha-me coleccionado” 194).
191) Mandl nasceu em 1900.
192) Em alemão: Patronenkönig.
193) Franz Werfel e Alma Mahler (entretanto Mahler-Werfel) viriam mais tarde a transitar por Lisboa como
refugiados.
194) Arnbom, pp. 43 sg..
3.2 Fritz Mandl między austro-faszyzmem a aneksją niemiecką
Fritz Mandl, który od samego początku jest partnerem Eltze w Solothurn, odgrywa aktywną rolę w tym całym procesie. Stosunkowo młody 191), ambitny i energiczny, Mandl odziedziczył pozycję ojca w Hirtenberger Patronenfabrik, odzyskał utracone przez niego w latach zawirowań akcje i przewidział, że firma zajmie ważne miejsce na międzynarodowym rynku materiałów wojennych. Jego sukces wkrótce zyskałby przydomek "króla amunicji" (192). Kronikarze społeczni zachwycali się jego ostentacyjnym poziomem życia, wybitnymi przyjaźniami i burzliwym życiem uczuciowym. Mandl miał wspaniały pałac w Wiedniu i był stałym gospodarzem dla pisarzy, poetów, handlarzy bronią i postaci faszystowskich. Na liście jego gości znajdujemy od Odona von Horvátha, Franza Werfela i Almy Mahler 193) do samego Mussoliniego. Jedną z gwiazd, z którymi się ożenił, była aktorka Hedy Kiesler, Lamarr o jego pseudonimie scenicznym, która później odmówiła głównej roli w filmie Casablanca, torując drogę do największego sukcesu w karierze Ingrid Bergman. Kiedy się rozwiodła, aktorka komentowała: [Mandl] "Nie ożeniłem się, zebrałem się" 194).
191) Mandl urodził się w 1900 roku.
192) w języku niemieckim: Patronenkönig.
193) Franz Werfel i Alma Mahler (w międzyczasie Mahler-Werfel) mieliby później przejeżdżać przez Lizbonę jako uchodźcy.
194) Arnbom, str. 43 sg.
O historial de confrontos da família com o movimento operário remonta pelo menos a 1921, quando o pai, Alexander Mandl, apoiou a Polónia na guerra contra a Rússia bolchevique. Na sequência desse apoio, perdeu a fábrica austríaca, incendiada por operários comunistas, e ganhou a fábrica polaca, fundada com o vento de feição que soprava dos círculos políticos polacos, gratos pela assistência prestada 195). A partir de 1926, a família Mandl detém igualmente a referida fábrica de Dordrecht, na Holanda, que através de Eltze faz entregas clandestinas de munições à Alemanha 196). Na segunda metade dos anos 20, como vimos, Fritz aderiu à Heimwehr. Em 1929, ao participar com Eltze na criação da fábrica de Solothurn, ele encontra-se portanto num ponto alto do seu empenhamento político. Em Janeiro de 1933, semanas antes da subida de Hitler ao poder, Mandl será apanhado em flagrante por trabalhadores ferroviários, quando comboios ao seu serviço contrabandeiam para a Áustria um carregamento de armas. Embaraçado, o Governo de Dolfuss explica que o carregamento pertence à fábrica de Solothurn e se destina à Hungria. Na verdade, as armas vêm de Itália e o tráfico organizado por Mandl serve, entre outros objectivos menos claros, para preparar o confronto com os socialistas. Também em Fevereiro de 1934, nos dias decisivos que precedem a eclosão da guerra civil, Mandl desempenha um papel decisivo no contrabando de armas para a Heimwehr, desta vez provenientes da Hungria 197). Desse apoio de Mandl à ditadura dolfussiana, dirá o chefe da Legação norte-americana em Viena, George Messersmith, que foi um empenhamento “em defesa da democracia austríaca” no qual Mandl derreteu abnegadamente 1 milhão de dólares do seu bolso 198).
197) Um dos dirigentes da milícia, Emil Fey, pedira-lhe que organizasse o transporte de 1,5 milhões de munições fornecidas pelo Estado-Maior húngaro. Mandl realizou o transporte em 6 de Fevereiro, seis dias antes do início dos combates. Kerekes, p. 180. No final de Fevereiro o Berliner Börsenzeitung procurou negar a premeditação conspirativa do transporte, afirmando que ele foi decidido apressadamente após o início da insurreição operária, quando se verificou que faltavam munições às armas da Heimwehr. Ib., 181.
Historia konfrontacji rodziny z ruchem robotniczym sięga co najmniej 1921 r., kiedy to ich ojciec, Aleksander Mandl, wspierał Polskę w wojnie z bolszewicką Rosją. W wyniku tego stracił austriacką fabrykę, podpaloną przez komunistycznych robotników, i wygrał polską fabrykę, założoną z wiatrem wiejącym od polskich środowisk politycznych, wdzięczny za udzieloną pomoc (195). Od 1926 r. rodzina Mandlów była również właścicielem wspomnianej fabryki w Dordrechcie (Holandia), która poprzez Eltze dokonywała tajnych dostaw amunicji do Niemiec 196). W drugiej połowie lat dwudziestych, jak widzieliśmy, Fritz dołączył do Heimwehr. W 1929 r., kiedy wraz z Eltze uczestniczył w tworzeniu fabryki Solothurn, był więc na wysokim poziomie swojego politycznego zaangażowania. W styczniu 1933 r., na kilka tygodni przed dojściem Hitlera do władzy, Mandl został złapany na gorącym uczynku przez kolejarzy, gdy pociągi na jego służbie przemycały do Austrii ładunek broni. Zakłopotany, rząd Dolfussa wyjaśnia, że przesyłka należy do fabryki Solothurn i jest przeznaczona na Węgry. W rzeczywistości broń pochodzi z Włoch, a handel zorganizowany przez Mandl służy, między innymi, mniej jasnym celom, przygotowaniu konfrontacji z socjalistami. Również w lutym 1934 roku, w decydujących dniach przed wybuchem wojny domowej, Mandl odegrał decydującą rolę w przemycie broni do Heimwehr, tym razem z Węgier 197). O tym poparciu Mandla dla dyktatury Dolfussa, szef amerykańskiej Legacji w Wiedniu, George Messersmith, powie, że było to zobowiązanie "do austriackiej demokracji", w którym Mandl bezinteresownie wytapiał z kieszeni 198 milionów dolarów).
197) Jeden z przywódców milicji, Emil Fey, poprosił go o zorganizowanie transportu 1,5 mln sztuk amunicji dostarczonej przez armię węgierską. Mandl przeprowadził transport 6 lutego, sześć dni przed rozpoczęciem walk. Kerekes, s. 180. Pod koniec lutego Berliner Börsenzeitung usiłował zaprzeczyć konspiracyjnej premedytacji transportu, twierdząc, że decyzja ta została podjęta w pośpiechu po rozpoczęciu powstania robotniczego, gdy okazało się, że brakuje broni Heimwehr. Ib., 181.
Nos anos seguintes Mandl mantém-se ligado à Heimwehr. Em todo o caso, isso não faz dele automaticamente um inimigo dos nazis. O bloco de alianças austríaco em que Mandl se situa assemelha-se, grosso modo, à “Frente de Harzburg”, criada na Alemanha entre os nazis e um leque de forças reaccionárias como os nacional-alemães e os “capacetes de aço”. No horizonte está a possibilidade de aplicar na Áustria a mesma fórmula política – e, para já, o partido hitleriano não vai fora disso 199). Em Fevereiro de 1932, Mandl acompanha Starhemberg a Berlim para que este se encontre com Hitler, Hugenberg, Duesterberg e outros membros da Frente. Entre os bastidores estão, além de Mandl, o chefe da Legação húngara e o major Waldemar Pabst – um nome que devemos reter 200). É certo que o partido hitleriano, ao sentir-se cada vez mais forte, vai romper rapidamente a “Frente de Harzburg” e passa a ambicionar o governo todo para si. E também é certo que a ruptura em breve contagia os nazis austríacos: eles passam a antagonizar abertamente a Heimwehr e, mais tarde, a sua equivalente no plano político, a “Frente Patriótica”. Mas, quando a guerra da Heimwehr passa a ser conduzida em duas frentes, o inimigo preferido do “rei das munições” continuam a ser os socialistas, que já sofreram a derrota decisiva de 1934 e doravante se encontram na defensiva. Perante o adversário nazi, o perfil de Mandl é baixo e a retirada pode ser empreendida em qualquer momento. Ele não desiste de cultivar uma boa relação com o partido do Anschluss. A sua adesão pública e empenhada à Heimwehr terá coexistido por vezes com fornecimentos de armas aos nazis. Mussolini, amigo e hóspede de Mandl, ter-se-á escandalizado ao saber dessas operações secretas e ter-se-á distanciado dele. Segundo outras fontes, o escândalo é causado pelos fornecimentos de Mandl aos dois partidos beligerantes em confronto na Guerra Civil de Espanha 201). Seja como for, o industrial vai depois manter-se fiel à admiração de sempre pelo Duce, mas sem poder contar com a reciprocidade de antes. Seja como for, a partir de 1936 ambos estão de acordo em deixar cair Starhemberg e em aceitar a dissolução da Heimwehr. Politicamente, Mandl está tão maduro como Mussolini para uma reconciliação com Berlim.
199) Na verdade, as diligências do NSDAP para alcançar na Áustria um acordo semelhante registam-se já antes de assinado o acordo na Alemanha: no Outono de 1930, o dirigente nazi Gregor Strasser realizara uma reunião com Starhemberg e tentara em vão entender-se com ele. Kerekes, p. 100.
W następnych latach Mandl pozostaje związany z Heimwehr. W każdym razie, to nie czyni go automatycznie wrogiem nazistów. Austriacki blok sojuszy, w którym znajduje się Mandl, przypomina mniej więcej "Front Harzburski", utworzony w Niemczech między nazistami a szeregiem sił reakcyjnych, takich jak narodowcy-niemieccy i "stalowe hełmy". Na horyzoncie jest możliwość zastosowania tej samej formuły politycznej w Austrii - a na razie partia Hitlera nie wychodzi poza tę 199). W lutym 1932 roku Mandl towarzyszył Starhembergowi w Berlinie, aby spotkać się z Hitlerem, Hugenbergiem, Duesterbergiem i innymi członkami Frontu. Za kulisami są, obok Mandl'a, głowa Legacji Węgierskiej i major Waldemar Pabst - nazwisko, które powinniśmy zapamiętać 200). Jest pewne, że partia Hitlera, czując się coraz silniejszą, szybko oderwie się od "Frontu Harzburskiego" i zacznie aspirować do całego rządu dla siebie. Pewne jest też, że wkrótce ta przerwa będzie zaraźliwa dla austriackich nazistów: otwarcie zantagonizują oni Heimwehr, a później jego polityczny odpowiednik, "Front Patriotyczny". Ale kiedy wojna Heimwehr jest prowadzona na dwóch frontach, preferowanym wrogiem "króla amunicji" pozostają socjaliści, którzy już ponieśli decydującą klęskę w 1934 roku i są teraz w obronie. W obliczu nazistowskiego przeciwnika, Mandl ma niski profil i w każdej chwili można się wycofać. Nie rezygnuje z kultywowania dobrych relacji z partią Anschlussu. Jego publiczne i zaangażowane członkostwo w Heimwehr będzie czasami współistnieć z dostawami broni dla nazistów. Mussolini, przyjaciel i gość Mandl'a, będzie zszokowany, gdy dowie się o tych tajnych operacjach i zdystansował się od niego. Według innych źródeł, skandal jest spowodowany dostawami Mandl'a dla dwóch walczących stron w hiszpańskiej wojnie domowej 201). W każdym razie, przemysłowiec pozostanie wierny zwykłemu podziwowi dla Duce, ale nie będzie mógł liczyć na wcześniejszą wzajemność. W każdym razie, od 1936 roku oboje zgodzili się porzucić Starhemberg i zaakceptować rozwiązanie Heimwehr. Pod względem politycznym Mandl jest tak samo dojrzały jak Mussolini do pojednania z Berlinem.
199) W rzeczywistości wysiłki NSDAP zmierzające do osiągnięcia podobnego porozumienia w Austrii miały miejsce już przed podpisaniem porozumienia w Niemczech: jesienią 1930 r. nazistowski przywódca Gregor Strasser odbył spotkanie ze Starhembergiem i na próżno próbował dojść do porozumienia z nim. Kerekes, str. 100.
O espírito da rendição inspira já o Governo clerical-fascista e Mandl não tem motivos para querer amarrar-se a um barco que naufraga. Numa carta escrita ao ministro nazi Seyss-Inquart algumas semanas após a invasão da Áustria, ele cultiva a sua imagem como bête noire de Schuschnigg: “Quando eu, infelizmente em vão, por duas vezes intermediei através do meu amigo, o primeiro-ministro húngaro Gömbös, um encontro entre o primeiro-ministro Göring e o conde Starhemberg, e, quando finalmente esse encontro tinha uma data firme já marcada, o plano chegou aos ouvidos do chanceler Schuschnigg, Starhemberg teve que sair do Governo e a Heimatschutz 202) foi dissolvida. Desde então fui odiado por Schuschnigg” 203). Noutro passo, Mandl resume a sua actividade anterior e dá sobre a partida para o exílio uma explicação mais ao gosto dos novos senhores: “Politicamente, só trabalhei para a velha Heimatschutz porque via nas ideias da Heimatschutz a possibilidade de combater eficazmente o socialismo. Depois das jornadas de Julho [greve geral de 1927] esforcei-me sempre por encontrar o caminho para um entendimento com o Reich alemão. Permitam-me ainda referir que no tempo dos controlos da Entente eu fui o único que ousou fazer fornecimentos à Alemanha e que desse modo pus em risco a posição da minha empresa. Quando o Ministério alemão da Reichswehr o desejou, vendi a nossa fábrica polaca 204). Nunca fiz nada contra a Alemanha, bem pelo contrário. O desejo de chegar a um entendimento com a Alemanha tornou-me a vida impossível na Áustria. Por isso decidi em Maio de 1937 emigrar para a Argentina” 205). Enfim, quando os nazis fazem plebiscitar a anexação da Áustria, Mandl escreve um apelo aos trabalhadores da sua antiga fábrica, incitando-os a “cumprirem o vosso dever e a votarem pela grande pátria alemã” 206). Acontece que, do ponto de vista nazi, Fritz Mandl não é apenas alguém que colaborou em tempos com um partido hostil à anexação da Áustria. O problema não se resolve com reconstruções da história nem com provas de boa vontade: Mandl é, segundo as leis de Nuremberga, um “Judeu”. Seu pai, Alexander, era um Judeu convertido e sua mãe uma Católica 207). O jovem foi educado num colégio católico 208). A partir de certa altura, ele não perdia nenhuma oportunidade para renegar o parentesco com um ex-judeu. Ao aproximar-se o momento do Anschluss, encontramo-lo a construir uma genealogia de conveniência, espalhando aos quatro ventos que é filho de uma ligação extra-conjugal de sua mãe. A versão será acreditada em alguns meios nazis, onde se chega a atribuir a paternidade de Mandl a um arcebispo católico. Em Viena as autoridades nazis de ocupação vão ao ponto de passar-lhe um certificado de “arianidade” 209).
202) Neste contexto, o mesmo que Heimwehr.
204) A fábrica de Pocisk, nos arredores de Varsóvia, vendida pela Hirtenberger à Schneider-Creusot. Hug, p. 191.
207) Anbom, p. 33. Embora a conversão de Alexander Mandl seja mais ou menos excepcional, existem outros episódios da história familiar que abalam a auto-confiança da família judia. Um deles passa-se com o tio de Alexander, Ignaz Mandl, um agitador político inspirado, que serve de tranpolim ao futuro presidente da câmara de Viena, o político social-cristão Karl Lueger. Este revela-se depois um demagogo anti-semita sem escrúpulos. Segundo os biógrafos de Hitler, terá sido Lueger a mais decisiva influência anti-semita na juventude do futuro chefe nazi. Fest, p. 66. Ignaz Mandl é, como Alexander, um dos poucos membros da família que depois se convertem ao catolicismo. Arnbom, p. 31.
209) Hug, p. 594 sg. Segundo algumas fontes, Mandl terá mesmo adoptado atitudes francamente antisemitas, na ânsia de se distanciar dos Judeus. Uma dessas fontes é Hugo Marton, um judeu designado por Newton como “banqueiro privado de Mandl”. Marton fôra resgatado por Mandl de um campo de concentração nazi. Marton e Franz Klein, um judeu húngaro que também estava ao serviço de Mandl, passaram a certa altura a espiar Mandl por conta das autoridades britânicas. Marton terá explicado depois que um dos seus ressentimentos contra Mandl era causado pelo comportamento anti-semita deste, face ao próprio Marton e a Klein. Newton, 1992, p. 461, nota 79. O autor cita também The American Mercury, segundo o qual Mandl terá sepultado o seu pai em 1943, na Argentina, em segredo e pela calada da noite para que a cerimónia judaica não chamasse a atenção do público. Newton, 1992, p. 456. Fica no entanto a interrogação sobre os motivos que podem ter levado o católico Alexander Mandl a ser sepultado com uma cerimónia judaica.
Duch poddania się inspiruje już rząd klerykalno-faszystowski i Mandl nie ma powodu, aby chcieć przywiązać się do wraku statku. W liście napisanym do hitlerowskiego ministra Seyss-Inquarta kilka tygodni po inwazji na Austrię kultywuje swój wizerunek jako czarnej bestii Schuschnigga: "Kiedy niestety na próżno dwa razy przebiłem się przez mojego przyjaciela, węgierskiego premiera Gömbösa, spotkanie premiera Göringa z hrabią Starhembergiem, i kiedy to spotkanie w końcu miało już ustalony termin, plan dotarł do uszu kanclerza Schuschnigga, Starhemberg musiał zrezygnować z rządu i Heimatschutz 202) został rozwiązany. Od tego czasu nienawidzę Schuschnigga" 203). W kolejnym kroku Mandl podsumowuje swoją dotychczasową działalność i podaje wyjaśnienie wyjazdu na wygnanie, które bardziej odpowiada gustom nowych panów: "Politycznie, pracowałem dla starego Heimatschutz tylko dlatego, że widziałem w jego pomysłach możliwość skutecznego zwalczania socjalizmu. Po lipcowych dniach [strajku generalnego z 1927 r.] zawsze starałem się znaleźć drogę do porozumienia z Rzeszą Niemiecką. Pozwolę sobie również powiedzieć, że w czasie kontroli Ententy jako jedyny miałem odwagę realizować dostawy do Niemiec i w ten sposób narażać na ryzyko pozycję mojej firmy. Na życzenie Ministra niemieckiej Reichswehry [sił zbrojnych] sprzedałem naszą polską fabrykę 204). Nigdy nie zrobiłem nic przeciwko Niemcom, wręcz przeciwnie. Pragnienie osiągnięcia porozumienia z Niemcami uniemożliwiło mi życie w Austrii. Postanowiłem więc w maju 1937 roku wyemigrować do Argentyny" 205). W każdym razie, kiedy naziści plebiscytują na aneksję Austrii, Mandl pisze apel do pracowników swojej dawnej fabryki, wzywając ich do "wykonania swoich obowiązków i głosowania na wielką ojczyznę niemiecką" 206). Fritz Mandl to nie tylko ktoś, kto kiedyś współpracował z partią wrogo nastawioną do aneksji Austrii. Problem ten nie może być rozwiązany za pomocą rekonstrukcji historii ani dowodów dobrej woli: Mandl jest, zgodnie z prawem norymberskim, "Żydem". Jego ojciec, Aleksander, był nawróconym Żydem, a matka katoliczką 207). Młody człowiek kształcił się w szkole katolickiej 208). Od pewnego momentu nie przegapił żadnej okazji, by zaprzeczyć pokrewieństwu [związkiem] z ex-żydostwem. Gdy zbliżał się moment Anschlussu, znajdujemy go budującego genealogię pokrewieństwa, rozprzestrzeniającego się na cztery wiatry, że jest synem pozamałżeńskiej więzi swojej matki. Wersja ta zyska akredytację w niektórych nazistowskich kręgach, gdzie ojcostwo Mandl'a przypisuje się katolickiemu arcybiskupowi. W Wiedniu nazistowskie władze okupacyjne posuwają się do wydania mu zaświadczenia o "aryjskości" 209).
202) W tym kontekście, tak samo jak Heimwehr.
204) Fabryka Pocisku, na obrzeżach Warszawy, [została] sprzedana przez Hirtenberger Schneiderowi-Creusot. Hug, s. 191.
207) Anbom, s. 33 Mimo że konwersja Aleksandra Mandl'a jest mniej więcej wyjątkowa, istnieją inne epizody historii rodziny, które wstrząsają pewnością siebie rodziny żydowskiej. Jednym z nich jest wujek Aleksandra, Ignaz Mandl, natchniony agitator polityczny, który służy jako tranpolim dla przyszłego burmistrza Wiednia, socjal-chrześcijańskiego polityka Karla Luegera. Okazuje się wtedy, że jest pozbawionym skrupułów antysemickim demagogiem. Według biografów Hitlera, Lueger będzie miał najbardziej zdecydowany antysemicki wpływ na młodzież przyszłego nazistowskiego wodza. Fest, s. 66. Ignaz Mandl jest, podobnie jak Aleksander, jednym z niewielu członków rodziny, którzy później nawrócili się na katolicyzm. Arnbom, s. 31.
209) Hug, str. 594 sg. Według niektórych źródeł, Mandl mógł nawet przyjąć szczerze antysemicką postawę w swoim dążeniu do zdystansowania się od Żydów. Jednym z takich źródeł jest Hugo Marton, Żyd wyznaczony przez Newtona jako "prywatny bankier Mandl'a". Marton został uratowany przez Mandl'a z nazistowskiego obozu koncentracyjnego. Marton i Franz Klein, węgierski Żyd, który również służył Mandlowi, w pewnym momencie szpiegowali go w imieniu władz brytyjskich. Marton wyjaśni później, że jedna z jego niechęci wobec Mandl'a była spowodowana jego antysemickim zachowaniem wobec samego Marton'a i Klein'a. Newton, 1992, s. 461, przypis 79. Cytuje też amerykańskiego Merkurego, według którego Mandl podobno pochował ojca w 1943 roku w Argentynie w tajemnicy i pogrzebał w nocy, aby ceremonia żydowska nie przyciągnęła uwagi opinii publicznej. Newton, 1992, s. 456. Pozostaje jednak pytanie, dlaczego katolicki Aleksander Mandl mógł zostać pochowany z żydowską ceremonią.
Przetłumaczono z www.DeepL.com/Translator (wersja darmowa).
Z drobnymi poprawkami, które zrozumiałem :)
![]() |
umami @ewa-rembikowska 6 kwietnia 2020 18:03 |
6 kwietnia 2020 18:36 |
Widzi Pani, ja uważam, że oni od początku realizowali angielski plan i mnie już nie dziwią takie rzeczy. Jak już zrobili swoje, to się ewakuowali tam razem ze złotem. A obszar po 3 byłych imperiach Środkowej Europy zamienił się w obóz pracy pod zarządem żydowsko-komunistycznym. I chyba o to chodziło?
![]() |
Paris @ewa-rembikowska 6 kwietnia 2020 18:03 |
6 kwietnia 2020 18:56 |
Co za wpis, Pani Rembikowska,...
... normalnie wyrywa z butow... i co za komentarze !!!
Ciesze sie ogromnie, bo coraz lepiej zaczynam kojarzyc to co sie wtedy dzialo... a najbardziej mnie zaskakuje jak oni zawsze, te zlodziejskie sk****syny wszystko wiedzieli i zawsze spadali na 4 lapy... jak np. ten caly Fritz, wiedzial kiedy, z kim i z czym spie***lic do tego calego Buenos Aires !!!
Dziekuje, naprawde bardzo dziekuje za te wcale nieodlegle REWELACJE HISTORYCZNE, ktore totalnie zmieniaja perspektywe widzenia tamtej minionej historii, ale takze maja przemozny wplyw na to co sie dzis dzieje !!!
![]() |
Paris @ewa-rembikowska 6 kwietnia 2020 18:03 |
6 kwietnia 2020 18:59 |
A propos...
... wygrywania "czerwonych" w Austrii...
... dzis juz wiemy i mozemy byc pewni tego, ze Austria i ten caly Wieden jest na CZERWONYCH skazany !!! Inna opcja nie istnieje !!!
![]() |
umami @umami 6 kwietnia 2020 18:33 |
6 kwietnia 2020 19:02 |
kurcze, masa tu źle odmienionych końcówek, przepraszam, ale to wyszło mi dopiero przy drugim czytaniu :(
![]() |
ewa-rembikowska @umami 6 kwietnia 2020 18:36 |
6 kwietnia 2020 19:13 |
Też jest to możliwe i prawdopodobne.
Jeszcze wracajac do info z tłumaczenia. Mandlowie sprzedali akcje Pocisku innej firmie. To jest bardzo ciekawe. Gdyby tak poznać strukturę właścicielską innych strategicznych spólek akcyjnych w okresie międzywojennym, to by się pewnie okazało, że mieszał tam kapitał obcy, choć w zarządzie i radach nadzorczych zasiadali tubylcy, którzy pewnie bardziej dbali o interesy właściciela kapitału jak o interes Polski. W sumie to wobec takiego faktu żaden rząd nie był w stanie prowadzić jakiejkolwiek rozsądnej polityki.
Doprawdy historia Zakładów Amunicyjnych "Pocisk" robi się coraz bardziej ciekawa. Na dodatek jest tak, jakby w Polsce nikogo ten temat nie interesował, jaki kapitał był zaangażowany w budowę i rozwój jednej z ważniejszych fabryk w Polsce. Kto kogo reprezentował tak naprawdę w zarządzie i radzie nadzorczej?
![]() |
Paris @umami 6 kwietnia 2020 19:02 |
6 kwietnia 2020 19:14 |
Mistrzostwo swiata...
... ten Panski komentarz !!!
Doskonale widac, jak to skorumpowane i zdemoralizowane zydostwo KOLABOROWALO z Hitlerem... no cos pieknego !!!
![]() |
ewa-rembikowska @Paris 6 kwietnia 2020 18:56 |
6 kwietnia 2020 19:20 |
Najpierw przeczytała opowieść o królu włókienników Konie i jego adwersarzach Eitingonach. Szukając informacji o Mandlu zaskoczyło mnie, choć już pewnie nie zdziwiło, zastosowanie podobnego "modus operandi" w przenoszeniu kapitałów do Ameryki Południowej via Szwajcaria. Oni działali jakby na komendę. Wszyscy wiedzieli wcześniej, czy tylko się domyślali, co się będzie dziać w Europie.
![]() |
Paris @ewa-rembikowska 6 kwietnia 2020 19:13 |
6 kwietnia 2020 19:24 |
Oj, Pani Rembikowska...
... przeciez do dzisiaj zaden "polski" ZONT nie jest tym zainteresowany... w czyich rekach jest ten kapital... zgodnie zreszta z wytycznymi tego buraka i cwoka balcerowicza - ze kapital nie ma narodowosci - no cos w tym stylu.
Francuski "leclerc" sprzedaje zel odkazajacy po bardzo zawyzonych cenach - i co... i nic - dErektorka PRZEPRASZA...
... a poza tym - to jest po prostu KRYMINAL i MAFIA !!!
![]() |
Paris @ewa-rembikowska 6 kwietnia 2020 19:20 |
6 kwietnia 2020 19:35 |
Czesc z tego zydowskiego zlodziejstwa wiedziala...
... chocby taki Fritz... albo ten drugi cFaniak Austriak Szumpeter od tej calej "tFUrczej destrukcji", profesUr CHarwardu - zeby w '38 - na rok - przed wybuchem wojny - pomine tatusia, siostrzyczke i kochanke, ale zabrac ze soba 700 ton zlota do Argentyny...
... "manie" intuicji - to sie nie spina, jak to by napisal nasz Valser !!!
![]() |
ewa-rembikowska @Paris 6 kwietnia 2020 19:24 |
6 kwietnia 2020 19:35 |
Dyrektorka przeprasza i dalej sprzedają. I jeszcze pewnie wystąpią o jakieś dotacje i ulgi.
![]() |
umami @ewa-rembikowska 6 kwietnia 2020 19:13 |
6 kwietnia 2020 19:41 |
Tam jest jeszcze taki fragment, że po tym jak komuniści spalily fabrykę Mandla, to w dowód wdzięczności zyskał Pocisk.
To tłumaczenie wyżej powinno brzmieć:
W wyniku tego stracił austriacką fabrykę, podpaloną przez komunistycznych robotników, i zyskał polską fabrykę, założoną podczas sprzyjających wiatrów, wiejących od strony polskich środowisk politycznych, wdzięcznych za udzieloną pomoc.
Jasne! Wdzięczni Polacy oddają fabrykę amunicji w obce ręce, bo przecież wojna już się skończyła, wszyscy myślimy o pokoju i hodujemy gołębie.
A w tej broszurce jest, to co Pani opisała wyżej, ale jest też kilka fotek ale słabych jakościowo, więc ich tu nie wklejam:
https://www.hirtenberger.com/wp-content/uploads/2016/09/HP_Festschrift_Web.pdf
5.7. Między wojnami - Powstanie i upadek Mandl Group
Po zakończeniu wojny nie zaprzestano produkcji amunicji, jak można by przypuszczać. Przeciwnie, produkcja była kontynuowana, choć nie w dużych ilościach osiągniętych w czasie wojny. Niezależne państwa, które wyłoniły się z rozbitego Cesarstwa Austro-Węgierskiego, miały znaczne zapotrzebowanie na broń i amunicję dla swoich własnych oddziałów. Nowe armie były wspierane głównie sprzętem z dawnej armii i marynarki wojennej. Niezależny przemysł amunicyjny w Polsce, a także w innych nowych państwach Europy i Bałkanów, dopiero zaczynał się budować.
Dlatego też w latach 1918-1920 Hirtenberger AG dostarczał do tych krajów w znacznych ilościach 8 mm nabojów Mannlicherów. Tylko Albania i Polska otrzymały 90 milionów nabojów do karabinów.
W dniu 18 kwietnia 1920 r. wielki pożar zniszczył większość budynków na terenie Hirtenberger AG. Całkowicie zniszczonych zostało 29 warsztatów, a trzydzieści budynków zostało poważnie uszkodzonych.
Około trzydziestu siedmiu straży pożarnych z regionu pomiędzy Wiedniem a Wiener Neustadt walczyło z pożarem. Przyczyną było prawdopodobnie podpalenie przez komunistycznych agitatorów w siłach zbrojnych, którzy próbowali zapobiec dostawie amunicji do Polski. W tym czasie Polska była zaangażowana w podobne do wojny incydenty graniczne z młodym Związkiem Radzieckim. Po wielkim pożarze liczba pracowników zmniejszyła się do zaledwie 660 osób.
Wydarzenie to mogło być powodem surowych i trwających całe życie antykomunistycznych poglądów Fritza Mandla (1900 - 1977), syna Aleksandra Mandla. Fritz Mandl został zatrudniony przez swojego ojca, aby zorganizować odbudowę zakładu po pożarze. W 1924 r., jeszcze jako młody człowiek, został dyrektorem generalnym firmy. Kiedy przejął ją od ojca, firma posiadała znaczny majątek. Oprócz udziałów w kopalni (50% udziałów w Grünbacher Hard Coal Works Limited, nabytych w 1917 r.), przedsiębiorstwo posiadało duży areał nieruchomości. W samym Hirtenbergu nieruchomość ta zajmowała trzydzieści pięć hektarów, podczas gdy przed wielkim pożarem 38.000 m² zajmowały budynki fabryczne. Około piętnaście hektarów było użytkowanych rolniczo, głównie w celu zapewnienia wypasu dla koni, które ciągnęły wozy. Hirtenberger AG posiadał również udziały w polskiej fabryce amunicji Pocisk na Pradze (przedmieścia Warszawy). W latach 1919/20 zakład ten został zbudowany i wyposażony w maszyny przez techników z Hirtenbergu. Pierwszy zestaw maszyn do produkcji kartridży został pobrany z magazynu wyposażenia zakładu Hirtenberger. Polski zakład miał wydajność 150.000 nabojów na dobę.
![]() |
Paris @ewa-rembikowska 6 kwietnia 2020 19:35 |
6 kwietnia 2020 19:43 |
Naturalnie, ze tak...
... i to wlasnie z tej "tarczy antywirusowej" co to wlasnie ja BANKSTER uaktywnil, a ten lysy cFaniak z CITY co to teraz jest wice mOnistrem u BANKSTERA tylko czeka na uruchomienie kolejnej i ZWIEKSZONEJ "tarczy antywirusowej" dla tego obcego zlodziejstwa !!!
Ja naprawde licze, ze narod polski ma juz te wiedze i swiadomosc jak jest robiony w BAMBUKO i DUDACZONY z kasy przez WLASNY "polski" ZONT SPRZEDAWCZYKOW I zwykla TARGOWICE !!!
![]() |
umami @umami 6 kwietnia 2020 19:41 |
6 kwietnia 2020 19:49 |
Pomoc, oczywiście nie była za darmo, jak pokazują te raporty wyżej, a nasza wdzięczność pewnie już tak.
![]() |
ewa-rembikowska @umami 6 kwietnia 2020 19:49 |
6 kwietnia 2020 23:48 |
W Pocisku to faktycznie musiały być zaangażowne banki szwajcarskie, aczkolwiek kapitał nie musiał być szwajcarski.
Znalazłam W Archiwum Akt Nowych taki zespół
Dokumentacja dotycząca rokowań finansowych Rządu Szwajcarskiego wobec Rządu PRL w sprawie nacjonalizacji: 1) Odlewni Żelaza i Zakładów Mechanicznych Szaji Kronenblum w Końskim; 2) Sosnowieckich Kopalni i Zakładów Hutniczych w Sosnowcu; 3) Towarzystwa Naftowego GALICJA w Drohobyczy; 4) Fritz Tillmann w Lubsku; 5) KNORR-Zakłady Wyrobów Odżywczych Sp. z o.o. w Poznaniu; 6) Zakładów Oberschlesische Hydriewerke AG w Blachowni; 7) S.A.M. S.A. Munstermann w Katowicach; 8) Zakładów Amunicyjnych POCISK w Warszawie; 9) sprzedaży nieruchomości położonych w Łodzi przy ul. Wólczańskiej 125 należącej do spadkobierców Henryka Bertschingera - korespondencja w języku polskim, niemieckim i francuskim.
Daty 1947-1949
|
KOSSOBOR @ewa-rembikowska 6 kwietnia 2020 19:20 |
7 kwietnia 2020 00:00 |
Przed wojną w Gdyni, w sąsiedztwie moich znajomych mieszkała zamożna rodzina żydowska. Nagle, w 1937 roku sprzedali biznes, dom, zabrali dzieci ze szkół i wyemigrowali. Przy pożegnaniu, na pytanie dlaczego to wszystko robią, ojciec rodziny odpowiedział spokojnie: Jak to dlaczego? Przecież wojna będzie.
Mam piękny zegar /art deco/, który Teść otrzymał od firmy Pocisk. Teść był znanym zawodnikiem w strzelaniu do rzutków, mistrzem świata i v-mistrzem Europy.
![]() |
tadman @ewa-rembikowska |
7 kwietnia 2020 01:20 |
Hedy Lamarr nie ukończyła szkoły, uciekła do Londynu, a później do Ameryki by tam grać dla wytwórni MGM. Ponoć zdobyła doświadczenie w zakresie łączności radiowej przy swoim mężu tj. Mandlu i okazała się dość pojętna w tym zakresie. Wydaje się, że owo zainteresowanie nie było bezinteresowne, więc należałoby zbadać czy nie była szpiegiem opłaconym przez Londyn lub/i Amerykę.
![]() |
ewa-rembikowska @tadman 7 kwietnia 2020 01:20 |
7 kwietnia 2020 07:46 |
Ojciec Hedy był na tyle zamożny by opłacać jej prywatne lekcje u najlepszych filmowców i reżyserów jak chociażby Max Reinhardt. W 1938 roku Reinhardt osiadł w Wielkiej Brytanii, a następnie wyjechał do Stanów Zjednoczonych. Myślę, że to Reinhard był tym człowiekiem, który zaprezentował ją Mayerowi w Londynie.
Natomiast nie sądzę, by w okresie jej małżeństwa ktoś z zewnątrz mógł mieć do nie swobodny dostęp, bo Mandl trzymał ją po prostu pod kluczem. Miała do dyspozycji 9 samochodów, całe grono służących, jednak samodzielnie nie mogła wyjść z domu ani spotykać się z kim chciała. Próbowała uciekać kilka razy bezskutecznie, więc myślę, że ten ostatni raz był jednak za wiedzą Mandla. On był na tyle bogaty i bezwzględny, że gdyby tylko chciał, to by ją znalazł i w Paryżu i w Londynie i sprowadził ciupasem do Wiednia.
Po rozwodzie jakoś się zresztą pogodzili i utrzymywali ze sobą kontakt.
![]() |
tadman @ewa-rembikowska |
7 kwietnia 2020 08:08 |
Nie poddaję się. Może Mandll przez żonę miał swoistego rodzaju legitymację u aliantów, bo przy jego bezwzględności nie mścił się, a nawet utrzymywAł poprawne kontakty z byłą żoną. Nie chce mi się wierzyć, że piękna kobieta, mająca wszystko zainteresowała się techniką łączności. Wydaje mi się, że ten kierunek jest rozwojowy. :)
![]() |
ewa-rembikowska @tadman 7 kwietnia 2020 08:08 |
7 kwietnia 2020 08:36 |
Z tego co piszą w róznych opracowaniach to ona po wybuchu wojny sama zgłosiła się do wywiadu amerykańskiego, by im opowiedzieć o tym, co wie na temat prac badawczych w firmie ex męża, który oprowadzał ją po swoich fabrykach i udostępnił jej swoją bogatą bibliotekę ze stosownymi podręcznikami oraz o tym, o czym panowie generałowie oraz inżynierowie rozmawiali podczas spotkań. Podobno nawet zawiózł ją do warszawskiej fabryki. Na pewno było tego więcej niż sama technika radiowa sterowania torpedami.
Zresztą jej wynalazek został przez armię amerykańską schowany pod korzec i odtajniony dopiero chyba w latach osiemdziesiątych.
Jeśli już szukać jakiś uzasadnień i scenriuszy, to może tak. Mandl wypuścił żonę do aliantów, by ta stała ewentualnym pośrednikiem i umożliwiła jemu ewentualne bezpieczne lądowanie z majątkiem w USA. Może Mandl zabezpieczał się na wszystkie strony.
![]() |
tadman @ewa-rembikowska 7 kwietnia 2020 08:36 |
7 kwietnia 2020 08:49 |
Kupuję.
![]() |
ewa-rembikowska @tadman 7 kwietnia 2020 08:49 |
7 kwietnia 2020 09:24 |
Wydaje mi sie, że Mandl była cwaniakiem nad cwaniaki i zabezpieczał wszystkie fronty. Biznesowo handlował też z każdym. Broń do Hiszpani dostarczał dwóm stronom konfliktu, przypuszczam, że z Abisynią było to samo, choć był przyjacielem Musoliniego.
Nie wierzę w serwowaną nam opowieść, że Hedy przebrała się za służącą i sobie wyszła na pociąg, którym odjechała w siną dal ku lepszej przyszłości, zostawiając wściekłego męża.
Jedno z dwojga - albo małżonkowie się dogadali, albo po prostu przymknął oko, licząc na to, że ona mu się odwdzięczy w przyszłości.
![]() |
Magazynier @ewa-rembikowska 6 kwietnia 2020 18:03 |
7 kwietnia 2020 11:21 |
Świetny tekst. Dyskusja takoż. Umami powinien pisać własne notki, choćby i w odpowiedzi na pani teksty, np. z dedykacją, czy po prostu odnośnikiem. Dyskusja wyczerpała wiele tematów. Pozostał tylko Ernst Rüdiger Starhemberg, którego b. ciekawy biogram z motywem argentyńskim, potwierdza hipotezę anglosaską umami:
"W czasie I wojny światowej uczestniczył w walkach na froncie włoskim. Po wojnie rozpoczął studia oraz wstąpił do ochotniczej jednostki wojskowej Freikorps Oberland, z którą brał udział w walkach o Górę Św. Anny podczas III powstania śląskiego. Po rozwiązaniu oddziału zbliżył się do Adolfa Hitlera i w 1923 uczestniczył w jego nieudanym puczu monachijskim, później jednak stał się jego przeciwnikiem.
W 1929 został liderem prawicowej austriackiej organizacji paramilitarnej Heimwehr na terenie Górnej Austrii, rok później został jej wodzem (Bundesführer, pełnił tę funkcję do 1936). Popierał austrofaszystowską dyktaturę Engelberta Dollfussa. W 1934 został najpierw wicekanclerzem, potem ministrem bezpieczeństwa, a po śmierci Dolfussa stanął na czele Frontu Ojczyźnianego. Odwołany przez kanclerza Schuschnigga w 1936, z uwagi na dążenie Stahremberga do jak najściślejszej współpracy z Włochami, w czym widział jedyną szansę utrzymania niepodległości kraju.
W 1937 wyemigrował do Szwajcarii, gdzie zajął się winiarstwem. W 1940 trafił do Francji. W czasie II wojny światowej służył w lotnictwie brytyjskim oraz Wolnej Francji – do momentu sojuszu ze Związkiem Radzieckim. Wówczas, w 1942, wyemigrował do Argentyny, gdzie pozostawał do 1952. Jego powrót do kraju wywołał protesty ze strony Socjalistycznej Partii Austrii."
![]() |
tadman @ewa-rembikowska 7 kwietnia 2020 08:36 |
7 kwietnia 2020 12:03 |
[...] "udostępnił jej swoją bogatą bibliotekę ze stosownymi podręcznikami oraz o tym, o czym panowie generałowie oraz inżynierowie rozmawiali podczas spotkań.
I tu następuje demaskacja, bo podręczniki zawierają usystematyzowaną wiedzę sprzed lat, więc Heda bez dostępu do laboratorium i zakładów nie miałaby do zaoferowania aliantom niczego. Coś mogła przekazać z owych rozmów, ale wydaje się, że gratką mogły być plany, kody, czy gotowe rozwiązania, które przekał jej mąż gdy "uciekała" do Londynu, a te późniejsze rozwiązania to chyba również zasługa męża. Najweselsze w tym, że uważa się ją za twórczynię Wi-Fi.
W tym kontekście poświęcenie się Marii Curie-Skłodowskiej pracy naukowej na okrągło wygląda na ograniczoność naszej dwukrotnej noblistki.
![]() |
Paris @tadman 7 kwietnia 2020 12:03 |
7 kwietnia 2020 12:13 |
Super !!!
Az lza sie w oku krENci, ze ta moskowata piENknosc "Nobla" nie zdobyla za ten swoj "wynalazek"... pomine z czgo wziety !!!
![]() |
ewa-rembikowska @Magazynier 7 kwietnia 2020 11:21 |
7 kwietnia 2020 12:45 |
To ja jeszcze bardziej skomplikuję. Mandl w pewnym momencie rzucił swoją żoną w ramiona swojego przyjaciela Starhemberga. Para kochanków postanowiła uciec. W oznaczonym dniu na peronie dworca przed wagonem, do którego za chwilę mieli wsiąść powitał ich nie kto inny jak Mandl.
W Argentynie - wg wywiadowców - Starhonberg był na utrzymaniu Mandla z pensją 1 800 peso miesięcznie.
Na mój gust, po doświadczeniach ze spaleniem fabryki, pierwszą sprawą poza odbudową dla Fritza było stworzenie sprawnej wewętrzej służby bezpieczeństwa, którą zatrudniach i w swoich zakładach i w swoich domach.
![]() |
ewa-rembikowska @tadman 7 kwietnia 2020 12:03 |
7 kwietnia 2020 12:55 |
Przecież ona nie miała żadnej głębokiej i wszechstronnej wiedzy. Ot, coś słyszała, coś kojarzyła. Główne rozwiązanie zaproponował jej przyjaciel muzyk Antheil, który w sam eksperymentował w temacie mechanicznej synchronizacji instrumentów muzycznych.
Synchronizację systemu łączności zapewniały w wynalazku dwie rolki perforowanej taśmy na małych bębnach napędzanych mechanizmem zegarowym, które połączone z układem tłoków, cylindrów, magnesów i przełączników, przekazywały impulsy do oscylatora, modulatora, wzmacniacza i anteny systemu nadawczego. Na każdej z taśm znajdowało się osiem ścieżek perforacji. Łącznie mechanizm umożliwiał naprzemienne użycie 88 częstotliwości fal, tj. tylu, ile klawiszy znajdowało się w pianoli.
Ciekawy był ten muzyk Anheil.
Po dojściu do władzy nazistów stracił możliwość rozwoju, a z powodu żydowskiego pochodzenia żony zdecydował się na wyjazd do USA, gdzie pracował jako kompozytor muzyki filmowej w Hollywood. W 1940 roku przeżywał kryzys twórczy, wtedy też na przyjęciu u Janet Gaynor poznał aktorkę Hedy Lamarr.
W 1940 roku wydał broszurę „The Shape of the War to Come”, w której precyzyjnie przewidywał udział USA w wojnie światowej. Informacje do broszury uzyskał od brata, Henry’ego, który był kurierem dyplomatycznym amerykańskiej ambasady w Finlandii i miał dostęp do tajnych depesz z informacjami wywiadu.
Lamarr była jakby w tym wszystkim kwiatkiem do kożucha.
![]() |
ewa-rembikowska @tadman 7 kwietnia 2020 12:03 |
7 kwietnia 2020 12:56 |
A nie ładna tak legenda?????
![]() |
BTWSelena @ewa-rembikowska 6 kwietnia 2020 23:48 |
7 kwietnia 2020 14:22 |
Pani to zawsze wyciągnie nutkę zainteresowania,nawet wobec suchych i minionych historii.Faktycznie na pierwszy rzut oka Zakład Amunicji POCISK w Warszawie zawiera historię :powstał i został zlikwidowany.Nic konkretnego,kto rządził i wyłożył kasę,w skrócie rzecz ujmując.To tak jak:urodził się,a później umarł.Koniec.Wielki plus za notkę ,dla nawigatorów także...chyba nie umiałabym wyłuskać tak ciekawych historii......
![]() |
ewa-rembikowska @BTWSelena 7 kwietnia 2020 14:22 |
7 kwietnia 2020 14:42 |
Dziękuję, z Pociskiem to tak przypadkiem się wstrzeliłam.
Po prostu zainteresowało mnie to, że wpisuję w wujka Googl'a Mandl a wyskakuje mi Lemarr. I o niej jest sporo stron i notatek, zaś o człowieku, który był kimś niesłychanie ważnym w historii międzywojennej cicho sza. O Kruppie słyszeliśmy wszyscy, ale kto słyszał o Mandlu? Jeszcze na dodatek okazało się, że spółka akcyjna "Pocisk", produkująca dla armii polskiej a przedstawiana jako kapitał polsko-francuski ma korzenie w Wiedniu a i banki szwajcarskie mają coś do powiedzenia. Przecież to jest coś niesamowitego. I żaden odkrywca z ciekawostek historycznych do tego nie doszedł?
Komentarze pogłębiły temat.
![]() |
Magazynier @ewa-rembikowska 7 kwietnia 2020 12:45 |
7 kwietnia 2020 16:57 |
Ale numer. Myślałem, że to były dwie proste które leciały równolegle, Mandl i Starhemberg, a one się przecięły i jeszcze pokiełbasiły.
Spotkał ich na dwórcu i obdarzył ich wymownym spojrzeniem: teraz, gołąbki, będziecie, pracowały dla mnie.
Dobre, b. dobre.
![]() |
Magazynier @ewa-rembikowska 7 kwietnia 2020 12:45 |
7 kwietnia 2020 16:57 |
Ale numer. Myślałem, że to były dwie proste które leciały równolegle, Mandl i Starhemberg, a one się przecięły i jeszcze pokiełbasiły.
Spotkał ich na dwórcu i obdarzył ich wymownym spojrzeniem: teraz, gołąbki, będziecie, pracowały dla mnie.
Dobre, b. dobre.
![]() |
umami @ewa-rembikowska 6 kwietnia 2020 23:48 |
7 kwietnia 2020 18:02 |
Mogę tu wkleić fragment książki? Długi. Ciekawe rzeczy tam są. Kilkanaście stron. Czy to będzie przesada?
![]() |
umami @ewa-rembikowska 7 kwietnia 2020 18:32 |
8 kwietnia 2020 10:59 |
Temat jest bardzo ciekawy.
Nie wiem co nam Gospodarz o tym Pocisku napisał w Baśni ale trafiłem na książkę Wiesława Górnickiego, tego Górnickiego, Trzy Skandale (z 1956) i tam o zbrojeniówce jest trochę, najlepiej byłoby wszystko wkleić, ale może obszerne fragmenty się na coś przydadzą, bo włos się jeży na głowie. Biorę poprawkę na to, kto to napisał, no ale zanim zaczął pisać przemówienia Spawaczowi, napisał tę książeczkę, mając 25 lat. Celem jej na pewno było zaoranie II RP, zrobienie z tych ludzi faszystów i kolaborantów III Rzeszy, ale nas najbardziej interesują te związki z innymi firmami, które pojawiają się wokół Mandla i Pocisku. Nie ma tego dużo ale obrazek wart przemyślenia. W książce są też fotografie raportów, listów itp.
Żeby ściągnąć plik, link na dole, trzeba najpierw potwierdzić, że nie jest się robotem, potem chwilę odczekać, pojawi się druga prośba o potwierdzenie i dopiero wtedy uruchomi się pobieranie.
Górnicki pisze tak:
Oficjalne poczęcie SEPEWE nastąpiło dnia 25 czerwca 1926 roku między godziną 13 a 17 w sali obrad X Departamentu MSWojsk., na poufnej konferencji w sprawie przemysłu zbrojeniowego. Ojcami SEPEWE są ludzie, o których nadaremnie szukać można wzmianki w encyklopediach i słownikach biograficznych, ludzie okryci tajemnicą i niechętnie mówiący o źródłach swych dochodów: Surzycki, Janowicz, Kappes, Paschalski i Lipowski. W każdym razie zajmują odpowiednio wysoką pozycję finansową, skoro zaproszono ich na poufną konferencję do MSWojsk.
Tych więc pięciu jeźdźców zbrojeniowej apokalipsy proponuje Departamentowi Uzbrojenia, że - cytujemy za protokołem - „...przeciążone pracami instytucje wojskowe grono prywatnych przedsiębiorców zastąpić może, podejmując się organizacji syndykatu zbytu i pośrednictwa“. Chodzi więc tylko o formalności wstępne. Pięciu finansistów ma zaledwie skromne życzenia: żeby skarb państwa udzielił im zaliczek i otworzył kredyt na łączną sumę miliona dolarów oraz żeby Ministerstwo oddało do ich swobodnej dyspozycji pewną ilość wybrakowanego materiału wojennego z zapasów mobilizacyjnych. Trzeba - jak to się mówi na Kercelaku - „rozfartować“ interes.
Władze wojskowe nie od razu wyrażają zgodę. Milion dolarów to nie przelewki, niełatwo będzie wydębić od Sejmu zgodę na takie dziwne przedsięwzięcie. Decyzja zostaje odłożona do dnia zebrania organizacyjnego.
Odbywa się ono dnia 5 listopada tegoż roku, między godziną 15 a 20. Ten moment uważać wypada za oficjalne narodziny syndykatu. Zebranie organizacyjne SEPEWE - nazwa ta znaczy tyle co Syndykat Eksportu Przemysłu Wojennego - odbywa się już nie w skromnych pomieszczeniach X Departamentu MSWojsk., lecz w pewnym pałacyku na Krakowskim Przedmieściu. Tym razem krąg jego uczestników jest szerszy. Doszedł jeszcze pan Stefan Katelbach, jako główna dramatis persona, a także:
• Tadeusz Aleksander Karszo-Siedlewski, wielki przemysłowiec, członek rady nadzorczej Zakładów Ostrowieckich i wiceprezes kartelu cukrowniczego, późniejszy radca Izby Przemysłowo-Handlowej w Warszawie, współzałożyciel faszystowskiego Klubu 11 Listopada tudzież prezes Warszawskiego Klubu Jazdy Konnej i wiceprezes Koła Przyjaciół Śródmieścia m. st. Warszawy;
• inżynier Jerzy Iwanowski, w swoim czasie kierownik placówki koncernu „Westinghouse Electric“ w Petersburgu i Moskwie, później dyrektor niemieckiego koncernu „Siemens-Schuckert“ na Chiny i Japonię;
• inżynier Czesław Romuald Klarner, niegdyś minister przemysłu i handlu oraz skarbu, później prezes Związku Izb Przemysłowo-Handlowych RP i prezes zarządu Zakładów Starachowickich, prezes Polskich Kopalń Skarbowych, prezes Zakładów Azotowych w Mościcach i Chorzowie, udziałowiec wielu koncernów i jeden z największych aferzystów, jakich ziemia polska wydała;
• wreszcie rówieśnik Kronenbergów, Rotwandów i Lilpopów, prezes stu szalbierskich spółek - Leopold Wellisz - oraz generałowie Puchalski i Bitner.
To są ludzie, z którymi można pertraktować. Władze wojskowe, a więc ówczesny szef „dwójki“ Pełczyński, kilku pułkowników z Departamentu Uzbrojenia i Wydziału Przemysłu Wojennego oraz generał doktor Ferdynand Zarzycki - postanawiają udzielić nowopowstałemu syndykatowi kredytu i zaliczek w łącznej wysokości 250 tysięcy dolarów, „poparcia moralnego“ i, zgodnie z życzeniem, pewnej ilości materiałów stokowych z zapasów mobilizacyjnych.
Początki są więc zupełnie niewinne. SEPEWE zajmuje się sprzedażą różnej starzyzny zbrojeniowej, gdyż rupieci nigdy u nas nie brakło. SEPEWE sprzedaje za granicę tzw. materiały stokowe, czyli wybrakowane karabiny, jakieś zardzewiałe menażki, niewypały artyleryjskie itp. Okazuje się, że i na to można znaleźć amatorów. Nie należy przy tym sądzić, że proceder ten nie jest dochodowy.
(...)
W październiku 1928 roku pod naciskiem czujących niedosyt działaczy syndykatu odbywa się konferencja, na której zapadają dalsze postanowienia co do losów SEPEWE. Postanowienia - jakby to powiedzieć - deflorujące dotychczasową dziewiczą niewinność syndykatu. Oprócz Zakrzewskiego i dyrektorów SEPEWE zasiadają na niej z ramienia MSWojsk.: generał Zarzycki, zastępca I wiceministra, oraz szef Departamentu Uzbrojenia pułkownik Kazimierz Kieszniewski; szef wydziału przemysłu wojennego podpułkownik Sokołowski; szef „dwójki“ pułkownik Tadeusz Pełczyński i szef korpusu kontrolerów pułkownik Władysław Wielowieyski.
Ci właśnie ludzie podejmują decyzję, że SEPEWE nie będzie odtąd skazany na handel wybrakowanymi resztkami. W zakres jego zainteresowań wejdzie teraz nowa broń i pełnowartościowa amunicja. „Nie jest celowe popychać SEPEWE do handlu starzyzną“ - powiada major Januszewski ze Sztabu Głównego. A protokolant notuje także: „podpułkownik Pełczyński jest za udzieleniem poparcia SEPEWE“.
(...)
VII
Pewnego dnia - ściśle biorąc jest to dzień 24 maja - w dosyć ponurym budynku przy Kurfürstendamm nr 136 późno w nocy pali się światło. Spocony szyfrant ambasady polskiej w Berlinie kończy kodowanie ostatnich zdań obszernej depeszy, którą podpułkownik Morawski koniecznie chce wysłać jeszcze dziś - Dziwny człowiek - myśli szyfrant - cóż jego u diabła obchodzi, że paru kanciarzy zbija forsę na dostawach broni?
A podpułkownik Morawski pisze tak: „Zgłosił się... dziś rano do mnie p. dr Knabe, reprezentant niemieckiej firmy handlu bronią i amunicją, z listem od SEPEWE, przez który zostaje mi polecony z prośbą o wizę do Polski... Z rozmowy z p. Knabe dowiedziałem się dopiero, że drugi transport broni dla Afganistanu nie wychodzi z Niemiec, a jest zakupiony w Polsce i stamtąd wyrusza“.
Szyfrant ociera czoło. Pan doktor Knabe też, ale on siedzi właśnie w uroczym burdeliku na Charlottenburger Chaussee i jeżeli wygląda na zmęczonego, to dlatego, że w jego wieku poklepywanie pulchnej Ressi nie należy do najłatwiejszych zajęć. Co to się człowiek napracuje, żeby wydać te głupie kilkadziesiąt tysięcy marek na rok! Doktor Knabe może sobie pozwolić na to i na co innego. Nie na darmo jest najzdolniejszym agentem firmy „Benni i Spiro“.
Co to za firma, pytacie? Znowu wypada odrzec, że niewiele na jej temat wiadomo. Po długich, mozolnych poszukiwaniach udało się ustalić, że jest to holding międzynarodowej szajki aferzystów zbrojeniowych. Mieści się w Hamburgu, przy Adolphsbrücke nr 9/11. Ma swoich przedstawicieli w szesnastu krajach europejskich i amerykańskich. Z firmą „Benni i Spiro“ liczą się „Schneider-Creusot“ i „Vickers“, a belgijska fabryka broni „Fabrique Nationale“ nazywa ich w korespondencji „drogimi przyjaciółmi“. „Chers amis, nous avons reçu Votre lettre à...“ - tak zaczyna się list wystosowany 11 maja 1927 roku z Liège do hamburskiej centrali „Benni i Spiro“. Odpis tego listu, dostarczony przez podpułkownika Morawskiego, znajduje się w archiwach III Ekspozytury II Oddziału Sztabu Generalnego. (W tym miejscu zaczyna się wielka afera szpiegowska, obfitująca w najbardziej niezwykłe kradzieże dokumentów, przekupstwa, tajne radiogramy itp. sensacje.)
Czy „Benni i Spiro“ jest firmą niemiecką? I tak, i nie. Jedyną drukowaną wzmiankę na temat jej działalności znaleźć można w pewnym wydawnictwie szwajcarskim, które natychmiast po ukazaniu się zostało prawie w całości wykupione przez firmy zbrojeniowe i zniszczone bez żadnej zwłoki. Dziwnym trafem zachował się w Polsce jeden egzemplarz tego wydawnictwa. Jest to książeczka nieznanego autora pod tytułem „Einige Geheimnisse der internationalen Rüstungsindustrie“, Zürich 1936. 1) Wynika z niej, że Theo Benni - to zniemczony Włoch, urodzony zresztą w Marsylii, a Mosche Spiro - to gdański lub łotewski Żyd, który przed Rewolucją Październikową był agentem petersburskich Zakładów Putiłowskich na teren Francji. O narodowości więc trudno mówić, jak zresztą zawsze w przypadku handlarzy zbrojeniowych.
Firma „Benni i Spiro“ jest o tyle niemiecka, że działa w porozumieniu z oddziałem wywiadu Ministerstwa Reichswehry, oczywiście za pełną zgodą i poparciem rządu Rzeszy. Ale jest jednocześnie o tyle nieniemiecka, że:
• posiada 21 proc. udziałów fabryk broni należących do luksemburskiego koncernu ARBED;
• jest holdingiem belgijsko-francuskiej „Fabrique Nationale“;
• posiada bliżej nie określoną ilość udziałów w szwedzkich zakładach zbrojeniowych „Bofors-Nobelkrut“ Vapenfabrik;
• uczestniczy w podziale zysków angielsko-szwajcarsko-francuskiego trustu zbrojeniowego „Hispano-Suiza“;
• posiada 50 proc. udziałów w belgijskiej firmie „Edgard Grimard“, Armes & Munitions, Liège, 90, rue Louvreux;
• posiada własną ekspozyturę w Gdańsku pod firmą „Diana“ Waffen-und Munitionsvertrieb, Kassubischer Markt 17/20;
• ma swój własny, niezależny holding we Francji, działający pod firmą „Louis Dieu & Cie“, Armes, Munitions & Articles de Chasse, Paryż, 51, rue d’Hauteville;
• wreszcie, że ma jakieś, trudne dziś do ustalenia, powiązania z samym Du Pontem w Stanach Zjednoczonych.
Oczywiście „Benni i Spiro“, jako jeden z głównych działaczy międzynarodówki zbrojeniowej, natychmiast zwraca uwagę na SEPEWE. O powstaniu tego syndykatu raportuje do Hamburga przedstawiciel firmy „Benni i Spiro“ w Warszawie, niejaki Nanowski. Nic, co dzieje się na terenie przemysłu zbrojeniowego, nie może ujść uwagi „Benni i Spiro“. Toteż już w początkach 1926 roku firma chce wykupić wszystkie udziały SEPEWE. Ale polscy kanciarze też chcą coś zarobić. Odrzucają propozycję „Benniego i Spiro“.
Jednakże Pełczyński, z wyjątkową gorliwością zajmujący się sprawami syndykatu, wie z góry, że zbyt długo opierać się nie można. W raporcie do ówczesnego ministra spraw wojskowych, generała Lucjana Żeligowskiego, pisze Pełczyński zupełnie otwarcie:
„Spiro stojąc na czele amerykańsko-europejskiego koncernu handlu bronią, jest faktycznym monopolistą i SEPEWE prędzej czy później trafi do Spiro“.
Jakoż przewidywania Pełczyńskiego sprawdzają się co do joty. W skojarzeniu małżeństwa między SEPEWE a „Benni i Spiro“ odegrał zasadniczą rolę znany nam już Katelbach. Był on w swoim czasie praktykantem u samego sir Basilego Zacharowa, potentata zbrojeniowego. Właśnie na służbie u Zacharowa, zruszczonego Greka, mówiącego po angielsku, żyjącego głównie we Francji i ożenionego z Niemką, poznał Katelbach Mosche Spiro. W latach pierwszej wojny światowej pracowali obaj także u „szarej eminencji“ wojującej Europy, włosko-austriackiego miliardera Camillo Castiglioniego. Rzecz jasna, bez wspólnych zysków między takimi ludźmi o przyjaźni nie ma mowy. Podobno nawet Zacharów miał do nich obu trochę pretensji o jakieś grube, nierozliczone nigdy tysiące dolarów. U Castiglioniego poznali obaj Theo Benniego.
I ta przyjaźń, zadzierzgnięta w berlińskim hotelu „Adlon“, gdzie najczęściej rezydował Castiglioni, a podbudowana zyskami z ruin, śmierci i zgliszcz - przetrwała lata wojny. Katelbach po wojnie przeniósł się do Polski, Benni i Spiro założyli firmę w Hamburgu. Nic dziwnego, że kiedy powstał SEPEWE, a „Benni i Spiro“ chciała zawładnąć jego działalnością, Katelbach należał do najgorętszych zwolenników takiego rozwiązania. Zapewne dolegał mu zaściankowy, mimo wszystko, charakter spekulacji w Polsce i chciał wypłynąć na szersze wody.
Lecz w tym okresie Katelbach nie miał jeszcze decydującego głosu w sprawach syndykatu. Główni jego udziałowcy stanowczo sprzeciwili się koneksjom z Hamburgiem. Nanowski i Katelbach nie ustawali w wysiłkach. Wreszcie, w 1928 roku, prawdopodobnie w maju, wysiłki zostają uwieńczone powodzeniem. Generalny dyrektor handlowy syndykatu, Zakrzewski, jedzie wtedy do Genewy. Ślad w ślad za nim podąża Nanowski. Odwiedza go w pokoju hotelowym i prosto z mostu oferuje grubą łapówkę, żeby tylko Zakrzewski zgodził się na fuzję z „Benni i Spiro“.
Zakrzewski prosi o dzień do namysłu. Traf jednak chce, że w niewytłumaczalny sposób dowiaduje się o propozycji Nanowskiego polski attaché wojskowy w Bernie, który przypadkowo przebywał w Genewie. Ze wściekłością wysyła tajny radiogram do Pełczyńskiego. Ale Zakrzewski też nie jest w ciemię bity. Z nie mniejszym oburzeniem raportuje do Pełczyńskiego, że chciano go przekupić. Jego, człowieka czystego jak łza, prawego jak Salomon!
Sprawa jest na pozór przegrana. Nanowski zostaje przez centralę hamburską wyrzucony na zbity łeb za pokpienie tak delikatnej misji. Reprezentantem „Benni i Spiro“ na Polskę zostaje właśnie doktor Knabe, najzdolniejszy agent firmy. I tu następuje sensacja; w ciągu dwóch miesięcy Knabe dokonuje tego, czego Nanowski nie mógł dokonać w ciągu dwu lat: doprowadza do skojarzenia SEPEWE z „Benni i Spiro“, naturalnie nie bez wydatnej pomocy Katelbacha. A także, jak można się domyślać - Pełczyńskiego. (Zastanawiająca jest w tym okresie najściślejsza współpraca „dwójki“ z syndykatem. Nieraz nie można wręcz odróżnić, gdzie -kończy się „dwójka“ a zaczyna handel bronią. Sam Zakrzewski był doświadczonym „dwójkarzem“. Pułkownik Englicht, w swoim czasie szef II Oddziału, przeszedł później do Departamentu Uzbrojenia. Wielu oficerów tego Departamentu pracowało dla odmiany w tzw. PAIH - Polska Agencja Informacji Handlowej - która zajmowała się zbieraniem na Górnym Śląsku wiadomości wywiadowczych. Pułkownik Meyer, również przez pewien czas szef II Oddziału, zasiadał przez dwa lata w Radzie Nadzorczej SEPEWE. W II Oddziale był nawet specjalny oficer, niejaki kapitan Czerwenka, który zajmował się wyłącznie sprawami syndykatu.)
Skojarzenie odbywa się na bardzo dżentelmeńskich zasadach. „Benni i Spiro“ zadowala się tylko skromnymi prawami pośredników i jeszcze skromniejszymi pięcioma procentami prowizji od dokonanych transakcji.
Jest to zwrotny moment w dziejach syndykatu. Odtąd SEPEWE nie jest tylko „prywatnym zrzeszeniem eksportowym“ kilkunastu polskich kapitalistów. Staje się teraz pionkiem na wielkiej mapie, wiszącej w gabinetach światowego konsorcjum przemysłowców i handlarzy zbrojeniowych. SEPEWE wypływa na szerokie wody i w żagle jego zaczynają dąć obce wiatry.
1) Niektóre tajemnice międzynarodowego przemysłu zbrojeniowego.
(...)
Zastanawiające jest jednak, co korzysta na tym handlu „Benni i Spiro“? Czyżby firma była aż tak wielkoduszna, że wystarcza jej skromne 5 proc. prowizji? Czyżby wyzbyła się ambicji monopolistycznych, niezbędnych dla każdego szanującego się handlarza broni?
Nie, cudów nie ma, jak to się mówi. „Benni i Spiro“, już w parę miesięcy po zawarciu układu z SEPEWE, zaczyna dokonywać o wiele zyskowniejszych transakcji. Pierwszą z nich jest właśnie afera z karabinami dla Afganistanu, o której raportuje w cytowanym meldunku podpułkownik Morawski. „Benni i Spiro“ sprzedała Afganistanowi polskie karabiny w imieniu SEPEWE, lecz poza plecami SEPEWE. Po prostu zainkasowała forsę na swój rachunek, a nabywcę skierowała do Polski, żeby sobie odebrał zakupioną broń. Jest to niesłychane oszustwo, ale „Benni i Spiro“ nie boi się - takie sprawy nie wypływają na forum parlamentów ani nie stają na wokandach międzynarodowych trybunałów rozjemczych. A może SEPEWE nie podobają się takie praktyki? Wobec tego won z rynków, które zdobyliście dzięki firmie „Benni i Spiro“!
SEPEWE i Wydział Przemysłu Wojennego w milczeniu znoszą oszustwa swych hamburskich kumpli. Znoszą je przez dwa lata. Ale wreszcie miarka się przebiera. Polski attaché wojskowy w Tallinie, podpułkownik Sztabu Generalnego Stanisław Kara, filozof z wykształcenia i „dwójkarz“ z zawodu, wykrada z estońskiego ministerstwa wojny pewien nieco przedawniony, niemniej nadzwyczaj ciekawy dokument.
(...)
To jest w istocie dziwna sprawa. Karabiny angielskie RE mod. 1914 zostały przez armię polską zakupione w angielskiej fabryce Remingtona na wyposażenie jednostek piechoty. Zapłacono za nie gotówką i jeszcze nie zdążono rozpakować skrzyń, gdy z Departamentu Uzbrojenia nadeszła szyfrowana depesza do magazynu uzbrojenia, że karabiny należy natychmiast odesłać z powrotem, tylko nie do Anglii, a do pewnej północnej stacji pogranicznej. Nikt wówczas tego nie rozumiał, ale zastanawianie się nad decyzjami kierownictwa armii nie należy na ogół do zadań wojska, toteż karabiny zapakowano i wysłano zgodnie z rozkazem.
I teraz nagle wychodzi na jaw haniebne oszustwo. Za karabiny MSWojsk. zapłaciło Anglikom:
4 950 sztuk × 16 dolarów i 85 centów = 83 407 dolarów 50 centów;
natomiast „Benni i Spiro“ zainkasowała za te karabiny:
4 950 × 11 dolarów 5 centów = 54 697 dolarów i 50 centów,
następnie potrąciła sobie 5 proc. prowizji, czyli
2 734 dolary i 87 centów,
po czym zwróciła do skarbu polskiego
51 962 dolary i 63 centy.
Mówiąc inaczej, Polska wydała na zakup karabinów 83 tysiące dolarów, następnie zostały one sprzedane przez „Benni i Spiro“ i w rezultacie do skarbu państwa wróciło niecałe 52 tysiące dolarów. Łączna strata wyniosła więc 31 444 dolary i 87 centów. Wynika stąd, że cena karabinów sprzedawanych przez SEPEWE jest mniej więcej o 6 dolarów na sztuce niższa niż cena karabinów zagranicznej produkcji.
- Jak to się działo - zapytacie - że zagraniczna firma mogła bez wiedzy państwa sprzedawać zakupione przez skarb karabiny? Kto i dlaczego zgodził się na to?
Niestety, nie potrafimy na to pytanie odpowiedzieć. Ktoś tam ze Sztabu Generalnego musiał nieźle zarobić na dolarach, które firma „Benni i Spiro“ zainkasowała bez żadnego kłopotu. Wystarczyła po prostu informacja, że Polska zakupiła transport karabinów Remingtona, oraz wywarcie odpowiedniego nacisku na czynniki wojskowe. Jak to się jednak działo - o tym kroniki milczą.
Gdyby wykradziony przez Karę dokument trafił do rąk Pełczyńskiego, prawdopodobnie i to złodziejstwo przeszłoby bez większego echa. Tym razem jednak Pełczyński nie mógł nic poradzić: Skandal wybuchł i na konferencji SEPEWE w listopadzie 1929 roku większość udziałowców zażądała rozwiązania umowy z „Benni i Spiro“. Któż im każe dzielić zyski z jakimiś niemiecko-włosko-żydowskimi kanciarzami? Dwu tylko było oponentów: Katelbach i Pełczyński. Motywują, że umowa z firmą szeroko znaną na rynkach światowych da polskiemu eksportowi broni większe możliwości niż działanie w pojedynkę. Ale pozostali spekulanci nie przyjmują tego argumentu do wiadomości. „Benni i Spiro“ przetarła już szlaki na rynki zbrojeniowe świata.
Zostaje podjęta uchwała o rozwiązaniu umowy z „Benni i Spiro“. Że przez trzy prawie lata firma miała wgląd we wszystkie tajemnice zbrojeniowe armii polskiej? O, to drobnostka. To się zdarza. Zresztą, powtórzmy za panem Paschalskim: „Spiro był firmą niemiecką, nie sowiecką“. Pewno. Niemcy to nie wróg. Co prawda monachijski włóczęga Adolf Hitler nie jest jeszcze dyktatorem Niemiec, ale przyjaźń z Niemcami już kwitnie.
Na tejże konferencji podjęto jeszcze jedną uchwałę, przełomową w dziejach syndykatu. Zostają do niego włączone państwowe zakłady zbrojeniowe, których na przełomie lat dwudziestych i trzydziestych powstaje coraz więcej, zresztą ku niezadowoleniu prywatnych przemysłowców. Odtąd SEPEWE, zachowując szyld prywatnego zrzeszenia eksportowego, staje się instytucją półoficjalną. Od tej pory w jego mętnej wodzie ryby będą coraz grubsze.
Na początku były pieniądze. Były zresztą w środku i na końcu. Przyznać jednak trzeba, że na początku - mniejsze.
VIII
Tu słowo wyjaśnienia o tak zwanym „państwowym“ przemyśle zbrojeniowym. W roku dwudziestym siódmym jest on jeszcze w zalążku, ale w latach trzydziestych nabierze poważniejszego znaczenia.
W jaki sposób powstają te zakłady? Państwo wykupuje je od prywatnych kapitalistów. Metody tego wykupu scharakteryzować można na paru przykładach.
Oto rembertowska fabryka „Pocisk“, założona krótko po pierwszej wojnie przez paru kanciarzy i obliczona od początku na grube zyski.
Dzięki grubym łapówkom i „chodom“ w Departamencie Uzbrojenia „Pocisk“ uzyskuje monopol na dostawy amunicji dla wojska. Rozpoczyna wówczas dwa rodzaje produkcji: jeden na eksport i drugi dla armii polskiej, który charakteryzuje się coraz gorszą jakością. W roku 1930 amunicja z „Pocisku“ jest w znacznej części zupełnie niezdatna do użytku. Inspektor armii generał Kazimierz Fabrycy stwierdza w tajnym raporcie do Piłsudskiego, że 30 proc. amunicji w ogóle nie nadaje się do zastosowania, gdyż łuski są zbyt wielkie i nie wchodzą do komory nabojowej, a część amunicji przeważnie nie działa po spuszczeniu iglicy. MSWojsk. postanawia „uzdrowić“ sytuację i wykupić udziały fabryki. Ponieważ właściciele się opierają, MSWojsk. płaci za akcje podwójną cenę i sprawa jest załatwiona, przybywa nowe „przedsiębiorstwo państwowe“. W 1938 roku udział państwa wynosi w nim „już” 90 proc.
Szeroko też znany jest przykład „fabryki lotniczej“ w Białej Podlaskiej 2). Jej właściciel, niejaki baron Rozenwerth-Różyczka, po nieprawdopodobnych matactwach zarobił na 70 hektarach piasku i paru skleconych z desek budach - prawie 3 miliony złotych. Departament Aeronautyki zaś zapłacił za nią, łącznie z zaliczkami dla Rozenwertha, odszkodowaniem dla „Skody“ (która wykupiła PWS) i kosztami budowy oraz uruchomienia fabryki - prawie jedenaście milionów złotych tj. co najmniej dwa i pół raza więcej niż rzeczywiście fabryka była warta. Rzecz jednak znamienna, że już po kilku latach, w 1938 roku, w spisie aktywów państwowych figuruje tylko 64 proc. kapitału państwowego w PWS. Kto ma pozostałe 36 proc.? Związek Polskich Przemysłowców Lotniczych. Jednym z działaczy ZPPL jest baron Rozenwerth-Różyczka.
Jeszcze bardziej pouczająca jest historia Stoczni Gdyńskiej, nie należącej wprawdzie do SEPEWE aż do 1939 roku, niemniej stanowiącej dość poważny obiekt przemysłu wojennego, gdyż w niej dokonywano drobnych napraw polskich jednostek pływających (wielkie naprawy przeprowadzane były w stoczniach szwedzkich i niemieckich). Była ona własnością kilku zagranicznych, głównie niemieckich i angielskich, spółek przemysłowych: „Zieleniewski, Fitzner i Gamper“, Königshütte, Laurahütte i „Starachowice“. W lipcu 1928 roku kapitaliści ci nadesłali do Ministerstwa Przemysłu i Handlu pismo, w którym grożą, że jeżeli natychmiast nie dostaną dotacji państwowej - stocznię zamkną. Wybucha popłoch i ministerstwo natychmiast udziela im 3 300 000 zł dotacji, ot tak, lekką rączką, bez żadnych zobowiązań z ich strony, bez niepotrzebnej gadaniny i zbędnych dyskusji.
W lipcu 1932 roku historia powtarza się znowu, gdyż taka zabawa bardzo się właścicielom Stoczni Gdyńskiej podoba. Tym razem minister przemysłu i handlu, Zarzycki, wysyła tajne pismo do Piłsudskiego, że stoczni zamknąć nie można, bo Polska zostanie zupełnie bez możliwości remontów swych jednostek morskich. Piłsudski akceptuje pismo Zarzyckiego i stocznia otrzymuje... 10 milionów zł dotacji. Ale w zamian za dotacją MSWojsk. żąda udziałów i otrzymuje je bez trudu, bo stocznia jest nierentowna, przestarzała, źle usytuowana. Przez następne lata państwo pcha w stocznię ciężkie pieniądze, wreszcie w 1938 roku udział państwa wynosi „już“ 74,5 proc. Kto posiada pozostałe 25,5 proc.? Königshütte, Laurahütte ... a mówiąc po prostu -- Flick, Harriman, Giesche. Co nie przeszkadza Składkowskiemu obwieścić gromko, że Polska ma własny, państwowy przemysł stoczniowy.
Takimi drogami powstawały „państwowe“ zakłady zbrojeniowe. Trudno nie używać cudzysłowu, skoro w większości z nich ciągle reprezentowany był obcy kapitał, skoro płacono za nie ceny wielokrotnie przewyższające wartość i skoro wreszcie powstawanie tych „państwowych“ placówek odbywało się od przypadku do przypadku, od oszustwa do oszustwa.
W drugiej połowie lat trzydziestych powstają wprawdzie zakłady zbrojeniowe całkowicie zbudowane za pieniądze państwowe i figurujące w spisach jako stuprocentowa własność skarbu państwa. Ale, jak zobaczymy dalej, nawet one służyły interesom nie kraju, a interesom zagranicznych koncernów. Kapitał zagraniczny położył łapę na wszystkim, cokolwiek działo się w zakresie obronności Polski. Faktu tego nie zmieniały szyldy i pieczątki. Głównym dyspozytorem polskiego przemysłu obronnego był od 1926 roku i pozostał aż do końca obcy, w dużej mierze niemiecki, kapitał finansowy.
Wróćmy jednak do SEPEWE.
2) O „fabryce lotniczej“ w Białej Podlaskiej piszą m. in. J. Rawicz i K. Małcużyński w interesującej broszurze „Gdy Polską rządziła burżuazja“. Książka i Wiedza, Warszawa 1952.
IX
Tajne!... ostrzega napis na okładce. Biuletyn specjalny Ministerstwa Spraw Zagranicznych nr 10 z dnia 1 października 1935 roku zawiera informacje, które powinny pozostać w tajemnicy. Zawiera jedyną charakterystykę SEPEWE, jaka kiedykolwiek ukazała się oficjalnie. O syndykacie mówi się w Polsce bardzo mało, a właściwie nic. Nie znajdziecie o nim wzmianki w diariuszach sejmowych ani w sprawozdaniach Najwyższej Izby Kontroli. W prasie - zaledwie trzy czy cztery króciutkie, nic nie mówiące artykuliki. Żywot naszego bohatera okryty jest szczelną, nieprzeniknioną tajemnicą.
Co wywozi SEPEWE w latach trzydziestych? Wszystko, co jest niezbędne dla uzbrojenia armii. Działa, karabiny, pistolety, bagnety, samoloty, celowniki i synchronizatory lotnicze, czołgi, wojskowe przyrządy optyczne, a nade wszystko amunicję. Miejcie cierpliwość jeszcze do dwu cyfr. Pierwsza, to łączna wartość wywozu w latach 1926 - 1935. Wynosi ona przez dziewięć lat:
34 472 634 złote.
Natomiast przez następne lata (1935 - 1939) wywóz osiąga:
86 656 632 złote
W ciągu trzynastu lat istnienia syndykat wywiózł więc z Polski broni i amunicji na sto dwadzieścia jeden milionów złotych, nie licząc zamówień, których nie zdążono zrealizować. (Warto dla porównania dodać, że wywóz broni ze Stanów Zjednoczonych wyraża się w latach 1930 - 1939 sumą dolarów, która po przeliczeniu na złote wynosi około 320 milionów złotych.)
I trzeba koniecznie dodać, że przytoczone tu cyfry wywozu są niepełne, fragmentaryczne. Można przypuszczać, że były znacznie wyższe. Czy są podstawy do takiego przypuszczenia? Owszem, są. Zachował się na przykład w archiwum tajny bilans obrotów syndykatu za rok 1933. Można z niego odczytać, że w roku tym sprzedano broni i amunicji na łączną sumę 25 904 589 złotych, w tym materiałów stokowych na 5 671 738 złotych, broni zaś nowej na 20 232 851 złotych. Niestety, jest to bilans tylko za jeden rok, ale pozwala on się domyślać, że cyfry podane w biuletynie MSZ wielokrotnie różnią się od faktycznych.
Krótko mówiąc, Polska była czwartym po USA, Anglii i Niemczech eksporterem amunicji i szóstym z rzędu eksporterem broni w świecie. Powtórzmy jeszcze raz: wywozimy więcej amunicji niż na przykład Francja, a w eksporcie broni dorównujemy Szwecji, czyli ustępujemy tylko największym potęgom przemysłowym Zachodu. Warto i to podkreślić, że im bliżej wojny z Niemcami, tym więcej wywozimy uzbrojenia... Nie, nie bez powodu MSZ opatruje swój biuletyn ukośną, niebieską krechą, nie bez powodu odbija go w numerowanych egzemplarzach, przeznaczonych wyłącznie do wiadomości adresata.
X
Z początkiem lat trzydziestych SEPEWE, wyzwolony ze spółki z „Benni i Spiro“, dokonuje wielkiego zrywu. Pęcznieją jego konta. Umacnia się pozycja finansowa. Rośnie tajemna wszechwładza. Równolegle z tym następują zmiany organizacyjne w wojskowej gospodarce zbrojeniowej. Wydział Przemysłu Wojennego zmienia się w Biuro Przemysłu Wojennego, a jego szefem zostaje pułkownik Czuruk, człowiek nieobcy tłustym prowizjom i rozumiejący znakomicie „ekspansywne tendencje“ wybitnych działaczy przemysłu polskiego.
Całokształt gospodarki zbrojeniowej koncentruje się w rękach generała inżyniera Aleksandra Litwinowicza. Znakomity to fachowiec od dostaw wojskowych, o których w przystępie szczerości napisał kiedyś Piłsudski, że „są dogodnym polem dla wszelkich nadużyć, jeżeli kierują nimi ludzie dosyć przemyślni“. Litwinowicz jest ponad wszelką wątpliwość człowiekiem „przemyślnym“. Już w Legionach wkręcił się do intendentury, osiągając wcale wysokie stanowisko zastępcy szefa intendentury komendy głównej Legionów. Przez pewien czas, po kryzysie beniaminowskim, zmuszony był oderwać się od tłustego połcia i zająć się mniej na pozór popłatną robotą w wywiadzie POW. Ale i ta robota opłaciła mu się w późniejszych latach. Wkrótce zostaje szefem intendentury dowództwa „Wschód“, później szefem Departamentu Intendentury MSWojsk., szefem Departamentu Przemysłu Wojennego (departament ten istniał bardzo krótko), dowódcą okręgu korpusu, wreszcie - II wiceministrem spraw wojskowych i szefem administracji całej armii. „Dwójka“ pamiętała o swych komilitonach.
Ten stosunkowo mało znany człowiek, mający szerokie znajomości w kołach prywatnego przemysłu, jest panem gospodarki wojskowej. I prowadzi ją ku uciesze i korzyściom zagranicznych monopoli. On to forsuje Czuruka na szefa przemysłu wojennego, on zawiera i akceptuje haniebne umowy z zagranicznymi koncernami, on wreszcie... ale o tym później.
Raz na rok odbywa się walne zgromadzenie udziałowców SEPEWE. Dziwne to zgromadzenie. Syndykat obraca grubymi milionami, a na sali... ledwo kilkunastu ludzi.
To, oczywiście, nie przeszkadza. Tych kilkunastu ludzi reprezentuje wszystkich udziałowców. Prezes Zarządu, pułkownik Czuruk, ma honor bronić interesów Państwowej Wytwórni Prochu, Państwowej Wytwórni Amunicji, Państwowej Wytwórni Uzbrojenia i - rzecz prosta - Biura Przemysłu Wojennego. Podpułkownik inżynier Apolinary Żebrowski, zastępca szefa Departamentu Uzbrojenia, reprezentuje także czynniki wojskowe. Pułkownik Henryk Abczyński, zastępca Rayskiego - dwie firmy na raz: Państwowe Zakłady Lotnicze i Zrzeszenie Polskich Przemysłowców Lotniczych. Podpułkownik Kazimierz Meyer - Państwowe Zakłady Inżynierii i „Ursus“.
Oprócz tego w skład syndykatu wchodzą następujące firmy: Bank Gospodarstwa Krajowego; Belgijskie Zakłady „Boryszew” SA; Polskie (tylko w nazwie) Zakłady Chemiczne „Nitrat“; Polskie Zakłady Optyczne; Przemysł Metalowy „Granat“; „Norblin, B-cia Buch i T. Werner“; Zakłady Ostrowieckie SA; Stowarzyszenie Mechaników Polskich z Ameryki; Fabryka Motorów „Perkun“; Wł. Paschalski SA; Towarzystwo Starachowickich Zakładów Górniczych.
Spis jest przydługi, ale w dalszym ciągu odegra on zasadniczą rolę. Albowiem - żeby jeszcze raz uciec się do cytatu - „spółżyły w kazirodztwie wiecznym banki braterskie i siostrzane, akcje cioteczne i stryjeczne, akcje-kuzynki, akcje-szwagry, firmy-synowe, firmy-teście...“
Od strony zaś organizacyjnej administracja syndykatu przedstawia się następująco:
Zarząd: Prezes - pułkownik Otton Czuruk. Wiceprezesi - Czesław Klarner i Tadeusz Karszo-Siedlewski. Sekretarz - podpułkownik Stanisław Witkowski. Członkowie - Stanisław Dzierżanowski, delegat „Norblina“; Wacław Szulc, delegat „Granatu”; Zygmunt Rakowicz, delegat Państwowej Wytwórni Prochu. Delegaci do Zarządu - podpułkownik dyplomowany Józef Sierosławski ze Sztabu Głównego, major Aleksander Rojszyk z Kierownictwa Zaopatrzenia Uzbrojenia oraz radca Stanisław Geyer z Państwowego Instytutu Eksportowego.
Komisja Rewizyjna: Zygmunt Wolski, Zdzisław Górski, Leonard Możdżeński, Józef Weber.
Dyrektorami w różnych okresach są: Ludwik Zakrzewski, Władysław Sokołowski, Kazimierz Zarębski.
SEPEWE był w zasadzie państwowo-prywatnym zrzeszeniem eksportowym. Tak przynajmniej przewidywał jego statut. Oficjalnie rzecz biorąc, syndykat podlegał Ministerstwu Spraw Wojskowych. Ale były to tylko pozory. W gruncie rzeczy całym syndykatem trząsł obcy i rodzimy kapitał prywatny.
Na 19 członków syndykatu było:
7 fabryk państwowych,
4 fabryki z polskim kapitałem prywatnym,
8 fabryk z kapitałem obcym (niemieckim, francuskim, angielskim, amerykańskim, szwajcarskim i belgijskim.)
Tak wyglądała prawda.
XI
W końcu 1928 roku gospodarce światowej przybywa jeszcze jeden kartel. Tym razem jest to bardzo osobliwa umowa, zawarta pomiędzy trzema największymi producentami amunicji i materiałów wybuchowych - amerykańskim „Du Pontem“, angielskim Imperial Chemical Industries i niemieckim IG Farbenindustrie. Te trzy gigantyczne trusty, bądź same, bądź przez swe holdingi, kontrolują 68 proc. produkcji amunicji świata kapitalistycznego, a trudno o nich powiedzieć, aby dotąd żyły ze sobą w zgodzie. Umowa jednak dochodzi do skutku i to po niezbyt długich pertraktacjach. Co robić, messieurs, na wojnę w najbliższym czasie nie zanosi się, na śmiercionośny towar popyt ostatnio nieco zmalał - po cóż się kłócić, lepiej zawrzyjmy ze sobą porozumienie.
Rzeczywiście zostaje ono zawarte. Przewiduje ustalenie jednolitych cen na amunicję wszelkich kalibrów i materiały wybuchowe wszelkiego przeznaczenia, a także - co jest bardzo ważne - przewiduje podział rynków zbytu. „Du Pont“ uzyskuje prawo wyłączności na całym kontynencie amerykańskim. ICI - na rynkach Imperium Brytyjskiego i w zachodniej Europie z wyjątkiem Niemiec. IG Farben dostaje rynki na wschód od Renu tudzież Daleki Wschód.
Amunicyjna sielanka trwa mniej więcej trzy lata i strony są zadowolone. Ale właśnie wtedy, gdy sytuacja międzynarodowa zaczyna się nareszcie zaostrzać, gdy wybucha wojna w Chinach, hitlerowcy dochodzą do władzy, a Benito Mussolini krzyczy o „imperium rzymskim“ - wtedy na zagwarantowanych umową kartelową rynkach amerykańskich i angielskich pojawia się nagle nieoczekiwany konkurent - Polska. Jest to na domiar konkurent trudny do wyparcia. Sprzedaje amunicję po zadziwiająco niskich cenach, nie boi się dumpingów, a ponieważ oferuje równocześnie broń - wiele państw Bliskiego Wschodu i Ameryki Łacińskiej woli kupować u SEPEWE niż u przedstawicieli „Du Ponta“ czy ICI.
(Że SEPEWE mógł sprzedawać broń i amunicję po tak niskich cenach - temu dziwić się nie należy. Państwo łożyło ogromne sumy na rozwój i utrzymanie syndykatu. SEPEWE był zadłużony w BGK na sumę wielu milionów złotych. Natomiast Państwowy Instytut Eksportowy asygnuje pokaźne sumy na utrzymanie placówek zagranicznych SEPEWE, zwłaszcza na wynagradzanie przedstawicieli syndykatu. Krótko mówiąc, z kieszeni polskiego podatnika dopłacano zagranicznym i rodzimym kapitalistom, aby zechcieli eksportować ze swoich fabryk na terenie Polski broń i amunicję, których nigdy armia polska nie miała pod dostatkiem. A nie chodzi już o „starzyznę“, nie, syndykat wywozi nowiutką broń i doskonałą amunicję!)
W 1935 roku SEPEWE jest już prawdziwą zmorą kartelu. Występuje pod anonimową wywieszką „prywatnego zrzeszenia eksportowego“, więc trudno wywierać bezpośredni nacisk na rząd polski. Kartel próbuje dogadać się z Polakami. W styczniu 1935 roku zjawia się w Warszawie specjalny wysłannik Imperial Chemical Industries, niejaki Robins, ale dyrektor SEPEWE, Sokołowski, przyjmuje go chłodno i odrzuca propozycję współpracy.
Sytuacja jest coraz bardziej groteskowa. SEPEWE ma swoje przedstawicielstwa w trzydziestu pięciu krajach, z czego trzynaście w krajach amerykańskich i jedenaście w strefach zastrzeżonych dla Brytyjczyków. Co robić z tym fantem?
W marcu 1935 roku zostaje zwołane w Berlinie posiedzenie rady kartelu. Doktor Hill, delegat „Du Ponta“ do rady, wygłasza przemówienie wstępne, z którego wynika, że na razie konkurencja polska nie jest aż tak groźna, jeżeli jednak będzie ona się rozwijać w dotychczasowym tempie, może w pewnym stopniu zagrozić interesom kartelu, zwłaszcza przez podrywanie cen na rynkach. Sześć dolarów na karabinie to nie jest wcale bagatelna różnica, jeżeli w grę wchodzą dziesiątki tysięcy sztuk. Przedstawiciel ICI, którego nazwiska nie udało się ustalić, popiera zdanie Hilla.
Ale cóż sądzi doktor Hermin, reprezentant IG Farben w radzie kartelu? Doktor Hermin skłonny jest uznać alarmy szanownych przedmówców za przedwczesne i przesadzone. Ta cała Polska jest zbyt małym i parszywym kraikiem, żeby miała grozić światowemu kartelowi zbrojeniowemu. Doktor Hermin jest zdania, że należy przejść do następnego punktu porządku dziennego, to znaczy do sprawy dostaw amunicji na kontynent afrykański. Nie był on dostatecznie uwzględniony w umowie o podziale rynków, a właśnie zanosi się tam bodaj na jakieś grubsze działania wojenne.
Amerykanin i Anglik są zaskoczeni. Z jakich powodów Hermin lekceważy SEPEWE? Obaj zaczynają nagle coś podejrzewać - ale co? Faktem jest, że SEPEWE ma stosunkowo najmniej swoich ekspozytur na terenach przyznanych koncernowi IG Farben, lokuje się natomiast głównie w strefach angielskich i amerykańskich. Czyżby...?
Doktor Hermin zachowuje stoicki spokój. Wypowiedział swoje zdanie i nie dodaje nic ponadto. Rada kartelu jest bardzo, bardzo zaniepokojona. Najwidoczniej Hermin coś ukrywa, ale co, na miły Bóg, co?
I my też nie możemy odpowiedzieć na tę wątpliwość. W tym miejscu tropy się urywają, zarówno pisane, jak i mówione. Nieprzenikniona ciemność okrywa tę dziwną sprawę. Można jednak podkreślić kilka szczegółów, mających zapewne jakiś związek ze stanowiskiem IG Farben wobec SEPEWE.
Jak wiadomo, pod koniec lat dwudziestych IG Farben staje się absolutnym monopolistą niemieckiego przemysłu chemicznego, zresztą nie tylko chemicznego. Między innymi IG przejmuje w swe posiadanie wielką fabrykę amunicji i materiałów wybuchowych Deutsche Dynamit AG.
I teraz potrzebna jest chwila uwagi, aby nie zgubić się w skomplikowanej sieci wzajemnych powiązań. Deutsche Dynamit AG jest niemiecką filią „Bofors-Nobelkrut“ Vapenfabrik. Ta z kolei ma udziały dwu innych niemieckich fabryk zbrojeniowych: Deutsche Munitions- und Waffenfabrik oraz Rheinmetall AG. Nici więc wszystkich trzech fabryk prowadzą z jednej strony do IG Farben, z drugiej do Boforsa. Tymczasem generalnym pełnomocnikiem handlowym Boforsa na teren Niemiec, a więc instytucją sprzedającą wyroby DMWF i Rheinmetall jest... „Benni i Spiro“. Tu właśnie na całe nieszczęście tropy się urywają. Ale trudno doprawdy przypuścić, aby firma „Benni i Spiro“ bez żadnego sprzeciwu przyjęła wypowiedzenie umowy przez SEPEWE. Można iść o sto przeciw jednemu, że zmieniła tylko formę swych kontaktów z syndykatem, jeszcze bardziej ją zakamuflowała, ograniczyła do grona możliwie najwęższego. I prawdopodobnie działała w porozumieniu z IG Farben, o czym zresztą będzie dalej.
Kim są ci ludzie z najściślejszego grona? Oprócz Zakrzewskiego i Kappesa jest paru nowych. Oto oni:
• inżynier Leonard Możdżeński, w swoim czasie zastępca kierownika polskiej misji zakupów wojskowych w Paryżu, od 1927 roku wicedyrektor i prokurent spółki „Pocisk”, zaś od 1933 roku dyrektor Departamentu Morskiego w Ministerstwie Przemysłu i Handlu;
• inżynier Zbigniew Arndt, jedna z szarych eminencji syndykatu - człowiek, o którym niewiele wiadomo;
• niejaki Wolff, dyrektor lub wicedyrektor handlowy firmy Norblin;
• inżynier Wawrzyniak, patrz Arndt;
• Jan Herse, brat znanego w Warszawie modniarza Bogusława, człowiek o bardzo nieustalonych źródłach dochodu;
• pastor Machlejd, właściciel fabryki cukierniczej na rogu Wroniej i Chłodnej, trochę amator łatwych zysków, trochę ryzykant, a po trosze i spekulant.
Trudno oczywiście twierdzić, że wszyscy tu i poprzednio wymienieni ludzie brali udział w kontaktach z „Benni i Spiro“. Być może nawet nie o wszystkich posunięciach syndykatu wiedzieli. Ale fakt faktem, że stanowili wąskie gremium decydujące w dużej mierze o polityce syndykatu.
Jeden jest tylko człowiek, o którym można powiedzieć z całą pewnością, że swych kontaktów z „Benni i Spiro“ nie przerwał bynajmniej po wypowiedzeniu umowy przez SEPEWE. Jest to Katelbach. Jego stosunki z niemieckimi handlarzami broni są znane nie tylko nam, wiedzieli o nich doskonale również agenci ICI oraz „Du Ponta“. Kiedy Katelbach pod koniec 1935 roku przyjeżdża do Genewy, tamtejszy rezydent „Du Ponta“, bodajże nazwiskiem Mathews, prosi go o rozmowę. Jeżeli wolno wnioskować z raportu polskiego attaché wojskowego, który znów zainteresował się przedmiotem rozmowy, Katelbach odmówił wszelkich informacji na temat wpływu IG Farben na „Benni i Spiro“, a więc pośrednio na SEPEWE. Rezydent „Du Ponta“ opuścił pokój Katelbacha po kwadransie, najwidoczniej w bardzo złym humorze. Ostatni trop, który mógł Anglików i Amerykanów zaprowadzić do źródeł dziwnej obojętności doktora Hermina - rozwiał się.
Lecz co, u licha, z tym Katelbachem? W ciągu paru zaledwie lat urósł z tuzinkowego szakala na dorodną hienę, na potentata, który ośmiela się pertraktować z dynastią Du Ponta jak równy z równym.
XII
Kim jest Katelbach? Niewiele na ten temat wiadomo, mimo że był to człowiek dosyć znany w warszawskich kołach przemysłowych. Dzieje rodu Katelbachów osłonięte są trudną do przeniknięcia tajemnicą. Brat Stefana, Tadeusz, późniejszy senator, był przez dłuższy czas dyrektorem Instytutu Spraw Narodowościowych i na jego chwałę zapisać należy, że z jego to inicjatywy rząd sanacyjny zaczął stosować faszystowskie metody wobec Ukraińców i Białorusinów, zanim Hitler doszedł do władzy. Tadeusz Katelbach publikuje zresztą książkę „Niemcy współczesne wobec zagadnień narodowościowych“, w której z uniesieniem podkreśla „dalekowzroczność“ niemieckiej polityki w tej kwestii.
Ale sam Stefan Katelbach? Mgłą tajemnicy osłonięty jest wczesny okres jego działalności, kiedy to pracuje jako agent Basilego Zacharowa. Wiemy o nim, że miał dom w Warszawie, w pobliżu placu Narutowicza, komfortową willę na ulicy Odyńca, udziały w kinie „Atlantic” i „Napoleon“, że był tęgawy, postawny, nosił szkła. Że posiadał prywatny samolot turystyczny, jacht, bojer, willę w Orłowie. Unikał rozgłosu tak dalece, że nie zamieścił nawet o sobie skromnej notatki biograficznej w wydawnictwie „Czy wiesz, kto to jest“. Umarł w Kanadzie kilka lat temu.
Co się jednak tyczy działalności handlowej Stefana Katelbacha, to wiadomości są więcej niż skąpe. W swoim czasie, oprócz działalności w SEPEWE, był właścicielem fabryczki, która zajmowała się produkcją... szpulek do nici. W dość tajemniczy sposób wszedł do sławetnego „syndykatu drutu i gwoździ“, zajmującego się wszystkim, tylko akurat nie drutem i gwoździami. W związanej z tym syndykatem firmie „Gokkes“ szybko zajął stanowisko prezesa, już w okresie swej działalności w SEPEWE. Nigdy zresztą formalnie nie należał do gremium SEPEWE i działał w ukryciu.
Jeżeli już mowa o firmie „Gokkes“, warto może wspomnieć o pewnej dość ciemnej aferze Katelbacha. Otóż firma pod nazwą „Gokkes w Polsce“ była filią holenderskiej firmy „N. V. Handelmaatschappij S. Gokkes Jr.“ mieszczącej się w Hadze przy Vondelstraat nr 1 i zajmowała się bliżej nie określonym „pośrednictwem handlowym“ Miała ona zlecone przedstawicielstwo SEPEWE na Holandię, a także - co dość trudno wytłumaczyć - na Kolumbię i Argentynę. Przedziwnym zbiegiem okoliczności „Gokkes“ ma w Polsce, oprócz swej jawnej filii, także... specjalnego przedstawiciela, którym jest właśnie Katelbach. Łączy on więc w swoich rękach zarówno funkcje prezesa polskiej ekspozytury firmy „Gokkes“, jak i jej specjalnego przedstawiciela. On między innymi za pośrednictwem reprezentowanej przez siebie firmy sprzedaje Holendrom serię dział 75 mm i granatników 46 mm za... węgiel, na którego brak na ogół Polska nie cierpiała. Ale to jest szwindel tuzinkowy. Ciekawsza jest tzw. afera Laskaridesa.
Panajotis Laskarides, znany grecki kombinator i hochsztapler, pełnił funkcje przedstawiciela SEPEWE w Teheranie. Pod koniec 1938 roku przyjechał on do Warszawy, ale incognito, unikając za wszelką cenę rozgłosu. Zatrzymał się w pensjonacie na Brackiej pod nazwiskiem Basilei Manassis, co oczywiście zwróciło uwagę policji. Po co ta konspiracja? Okazało się rychło, że Laskarides miał powody, aby nie nawijać się przed oczy władzom SEPEWE. Chciał on po prostu zakupić w Polsce większy transport trotylu dla sobie tylko wiadomych celów. Mógł i powinien zawiadomić o tym centralę syndykatu, to należało do jego obowiązków. Ale SEPEWE płacił mu widocznie zbyt małą prowizję od transakcji, wobec czego Laskarides zwrócił się bezpośrednio do Katelbacha. Transakcja doszła do skutku. Poważny transport polskiego trotylu został zakupiony dla... Holandii przez polską ekspozyturę firmy „Gokkes”. W dwa dni później centrala haska przysłała do SEPEWE rozliczenie handlowe, w którym o zakupie trotylu nie ma ani słowa. Wybucha skandal. Sokołowski alarmuje „dwójkę“, ale sprawa zaraz cichnie. Ostatecznie, czy Katelbach musi się koniecznie tłumaczyć z każdej transakcji? Chciał po prostu zarobić do spółki z Laskaridesem parę tysięcy „na boku”, poza syndykatem. Któż mu tego zabroni?
To właściwie wszystko, co wiemy o działalności Katelbacha poza syndykatem. Znamy jeszcze cyfrę 234 tysięcy złotych, która figuruje na jego prywatnym koncie w 1938 roku. Ale chodzi tu tylko o konto w polskim banku, a Katelbach ma konta w kilkunastu bankach zagranicznych, więc i ten szczegół jest tylko fragmentaryczny.
Natomiast jego rolę w SEPEWE znamy dość dobrze, właśnie dzięki dokumentom zachowanym w archiwach. Katelbach jest faktycznym dyktatorem SEPEWE, mimo że nie piastuje w syndykacie żadnej oficjalnej funkcji, a niektórzy członkowie rady w ogóle ledwo go znają. Katelbach jest człowiekiem, z którego zdaniem liczą się w sposób zasadniczy wszyscy wodzireje armii od Czuruka i Litwinowicza poczynając, a na Stachiewiczu, Kasprzyckim i Sosnkowskim kończąc.
Inżynier Stefan Katelbach, jedna z najbardziej tajemniczych i ciemnych figur reżimu, jest człowiekiem, który ma więcej do powiedzenia w sprawach uzbrojenia armii niż 75 generałów i 405 pułkowników, w tym 259 dyplomowanych. Tylu ich bowiem jest na dzień 1 stycznia 1939 roku.
XIII
A więc wywozimy. Wszystko, wszędzie, za każdą cenę i w każdych okolicznościach. Do antypodów i do sąsiadów. Pod równik i Zwrotnik Koziorożca. Wszędzie, gdzie się da.
Właśnie, gdzie się da... Małe słówko, a duża rzecz. Daje syndykat gdzie może i ile może, aby przeforsować wywóz polskiej broni i amunicji. Archiwa SEPEWE są wprost niewyczerpane, jeśli idzie o pisemne dowody na udzielone łapówki. Jest to w gruncie rzeczy bardzo zabawna lektura, rzadko się bowiem zdarza spotkać dowody łapownictwa tak wysoko postawionych osób, jak prezydent czy zgoła król. A takie dowody są, że się tak wyrazimy, na kopy. Oto kilka z nich.
(...)
XIV
Właściwie wszystko wygląda niezbyt tragicznie: wywozimy, dostajemy dewizy, zdobywamy uznanie w świecie, pokrywamy nawet - jak powiada cytowany biuletyn MSZ - „nieuchronne braki wynikające z nierentowności przemysłu obronnego“.
Lecz tu właśnie zaczyna się cała sprawa. Dla kogo przemysł zbrojeniowy jest nierentowny? Dla „Norblina“, „Boryszewa“, Zakładów Ostrowieckich? To po cóż w takim razie zajmują się tym przemysłem? Idzie tu po prostu o to, że hasło „nierentowności“ jest magicznym zaklęciem, które otwiera prywatnym kapitalistom drogę do sezamu - skarbu państwa. Bank Gospodarstwa Krajowego aż do 1936 roku pcha w syndykat mnóstwo pieniędzy pod pozorem „utrzymania stanu posiadania w polskim przemyśle obronnym“. To sformułowanie, zaczerpnięte z tajnego memorandum Czuruka, zawiera co najmniej cztery kłamstwa.
• Po pierwsze, przemysł zbrojeniowy jest w tym okresie daleki od bankructwa. Ale cóż szkodzi takiemu na przykład „Granatowi“ otrzymać z BGK dotację na zwiększenie produkcji? Cóż szkodzi zakładom „Pocisk“ wziąć lekką rączką kilkadziesiąt tysięcy?
• Po wtóre, - bynajmniej nie chodzi tu o polski przemysł obronny, ale głównie o polskie filie zagranicznych koncernów.
• Po trzecie, - cała ta afera ma niewiele wspólnego z obronnością kraju, ponieważ jest tylko odnogą jeszcze większej, jeszcze bardziej zakamuflowanej mafii międzynarodowych handlarzy bronią.
• I po czwarte wreszcie, finansowanie SEPEWE przez państwo ma na celu nie „utrzymanie przy życiu“ wytwórni uzbrojenia, lecz przysporzenie im kolosalnych, nadzwyczajnych zysków.
Katelbach i pozostałe szare eminencje z SEPEWE powołały syndykat do życia i czerpią z niego dochody w niezwykle prosty sposób: pobierają po prostu prowizję od każdej transakcji zawartej z zagranicą. Wysokość prowizji jest różna. Przy sprzedaży broni dla Chile wynosi ona 18 proc., w kontraktach z Hedżasem i Indiami Holenderskimi - „tylko“ 4 proc. W każdym razie są to sumy pozwalające panu Katelbachowi na wcale a wcale wystawne życie. Tym. bardziej, że dzięki swym stosunkom z zagranicznymi handlarzami bronią pobiera on również prowizję od uzbrojenia sprowadzanego z zagranicy.
XV
- Zaraz, zaraz - powiadacie - co to ma znaczyć? Więc Polska równocześnie wywozi i przywozi broń i amunicję.
Oczywiście. Przecież armia musi być koniec końców w coś uzbrojona. Wobec tego sprowadzamy na przykład lotnicze uzbrojenie pokładowe z Anglii, od „Vickersa”; natomiast do Afganistanu, Persji, Turcji i Rumunii wywozimy podobne karabiny maszynowe, wyprodukowane w Polsce. Może to się chociaż opłaca? Nie, zupełnie nie. Za angielskie km lotnicze płacimy 2 344 zł, natomiast swoje sprzedajemy po 1 501 zł. Na domiar nabywcy płacą nam często nie dewizami, lecz tym, co akurat mają pod ręką, bo SEPEWE zgodzi się na wszystko. Estonia ofiaruje więc nam szmaty i makulaturę, Bułgaria - olejek różany, Turcja - tytoń i owoce. A Polska nic, tylko wywozi a wywozi...
(...)
Co więcej, SEPEWE wywozi również... czołgi, chociaż stan polskiej broni pancernej był niewiarogodnie zły. Jak to się dzieje? Po prostu zakupuje się czołgi, dajmy na to, we Francji u „Renaulta“, oczywiście za państwowe pieniądze, po czym te same czołgi sprzedaje się np. Bułgarii lub Estonii. Pieniądze - niestety, trzeba zwrócić do skarbu państwa, zbyt jawnie kraść nie można, ale przy tej transakcji, tak na pozór niewinnej, zachodzi pewne zjawisko: wzrasta suma obrotu SEPEWE. A to jest bardzo ważne, ponieważ SEPEWE wypłaca swoim udziałowcom ok. 10 proc. premii od łącznej sumy obrotu. Nauka szwindli „Benni i Spiro“ w las nie poszła.
Tak więc. jeżeli w 1933 roku obrót wyniósł prawie 26 milionów złotych, to do podziału pozostało 2 600 tysięcy złotych. Niezła sumka! Z tego znaczną część dostają panowie Katelbach i Zakrzewski, a reszta przypada na dziesięciu prywatnych udziałowców. Przedsiębiorstwa państwowe premii nie otrzymują, ponieważ nawet z trybuny senatu książę Radziwiłł grzmi na „złowrogi etatyzm“, czyli wtrącanie się państwa w wolną i sielankową sferę prywatnej inicjatywy.
Ach, proszę księcia, któż tam myśli o wtrącaniu się? Książę raczy się mylić!...
XVI
O zakrojonym na taką skalę eksporcie broni i amunicji niewielu ludzi w Polsce wiedziało. Dziś nawet cyfry te budzą najwyższe zdumienie i nieraz po prostu wyglądają niewiarogodnie. Czy Polska, z jej ustawicznym wleczeniem się w ogonie ekonomiki europejskiej, z jej stałym zastojem przemysłowym i gospodarczym mogła rzeczywiście zajmować aż tak eksponowaną pozycję na rynkach zbrojeniowych, gdzie przecież rządziły potężne międzynarodowe mafie?
Pomijając już nasze domysły co do globalnej wartości wywiezionego uzbrojenia, stwierdzić wypada, że mimo całą niewiarogodność tej sytuacji Polska rzeczywiście była potęgą więcej niż średniej wielkości w zakresie handlu bronią. Tak mówią fakty i dokumenty. Szczególnie w drugiej połowie lat trzydziestych mieliśmy rozbudowany, nowoczesny i na ogół sprawnie pracujący przemysł zbrojeniowy (z wyjątkiem samochodowego i broni pancernej). Łączna suma wydatkowana na ten cel z budżetu państwa jest bardzo wysoka i według nader ostrożnego szacunku wyniosła w latach 1918-1939 około siedmiu miliardów złotych w cenach niezmiennych, nie licząc wpływów z FON, obligacji pożyczek zbrojeniowych, dobrowolnych składek społeczeństwa itp.
Siedem miliardów złotych - to ogromna suma. Zakładając nawet, że ponad 30 proc. tej sumy bezpośrednio zgarnęli do swej kieszeni prywatni kapitaliści (drogą wymuszania bezzwrotnych dotacji lub w innej formie) - to i tak pozostała suma musiała, mimo wszystko, przynieść efekty.
Czy wobec tego można wyciągnąć wniosek, że głównym sprawcą katastrofy wrześniowej był syndykat SEPEWE?
Tak oczywiście nie jest. SEPEWE nie był głównym winowajcą, a tylko jednym z ważnych czynników, które przygotowały katastrofę wrześniową. Gdyby nawet syndykat w ogóle broni nie wywoził, a wszystkie inne czynniki pozostałyby niezmienione - sytuacja wojskowo-polityczna Polski niewielkiej uległaby poprawie. Kampania 1939 roku mogłaby mieć inny przebieg - ale nie rezultat. Klęska wrześniowa była przede wszystkim wynikiem zbrodniczej, ślepej, antynarodowej polityki zagranicznej i wewnętrznej sanacji, a w równym stopniu wynikiem zacofania gospodarczego Polski jako całości. Cóż z tego, że mieliśmy nowoczesny przemysł zbrojeniowy, skoro przemysł ciężki, przede wszystkim hutniczy, metalowy i chemiczny, nie dawał mu odpowiedniej podstawy, skoro nigdy nie osiągnął poziomu produkcji z 1913 roku? Skoro znajdował się w 85 proc. w rękach zagranicznych dyspozytorów z Berlina, Nowego Jorku i Londynu? Skoro zacofaniu podstawowych gałęzi przemysłu towarzyszyło karlenie całego organizmu gospodarczego? I skoro gospodarcze przesłanki klęski tak dzielnie były uzupełniane wojskowymi, wynikającymi ze ślepoty znacznej części wyższych oficerów z sanacyjnego dowództwa?
SEPEWE był instytucją zbrodniczą. Jego działalność ponad wszelką wątpliwość podpadała pod paragraf kodeksu karnego o zdradzie stanu. SEPEWE ponosi całkowitą winę za ogołocenie armii ze sprzętu wojskowego w przededniu wojny. SEPEWE ponosi dużą część winy za przenikanie najściślejszych danych o uzbrojeniu armii polskiej do biur Abwehry. SEPEWE jest winien milionowych złodziejstw.
Ale istnienie SEPEWE nie rozgrzesza ani nie rehabilituje tych spośród sanacyjnych przywódców, którzy z działalnością syndykatu nie mieli związku. Przeciwnie, bardziej ich jeszcze obciąża. Takie bowiem przestępcze zjawiska, jak działalność SEPEWE, mogły powstać tylko na określonym gruncie ustrojowym, na gruncie nierządu i prywaty. A tego właśnie ustroju broniła burżuazja ze wszystkich sił - pałką i wyrokiem sądowym, Berezą i Rawiczem. Winę za SEPEWE, za jego antynarodową działalność ponosi w równej mierze cała burżuazja. Co oczywiście nie przeszkadza, aby winnych bezpośredniego udziału w zdradzie stanu wskazać dokładnie, po imieniu.
XVII
A zatem - produkujemy w kraju znaczne ilości broni i amunicji, ale z woli SEPEWE wywozimy ją za granicę. Jednocześnie sprowadzamy broń z zagranicy, przy czym głównym importerem jest z reguły SEPEWE.
Kim są nasi zagraniczni kontrahenci? Zakup broni za granicą stwarza zawsze ryzyko, że wiadomość o nabytym sprzęcie może trafić do wrogiego wywiadu. Dlatego też od firm sprzedających broń wymagana jest maksymalna dyskrecja i minimalna korespondencja. To jest zresztą na rękę handlarzom broni, gdyż należą oni do ludzi organicznie niechętnych wszelkim rozmowom i publikacjom na temat zawieranych transakcji. Nie jest przypadkiem, że w światowej publicystyce politycznej nie ma dotąd ani jednej książki, która w wyczerpujący sposób omówiłaby zawiłą, trudną do przeniknięcia sieć wzajemnych kontaktów międzynarodówki zbrojeniowej. Nawet najdokładniejsza z dotychczas wydanych praca Engelbrechta i Hanninghena „Handlarze śmierci“ nie potrafi wyjaśnić wszystkich niuansów i komeraży światowego przemysłu zbrojeniowego. Po drugiej wojnie światowej ukazało się jednak kilka publikacji i dokumentów, na zasadzie których można określić polską politykę zakupu broni za granicą jako zdradziecką, bezmyślną i samobójczą.
W latach trzydziestych MSWojsk. ograniczyło zakup broni za granicą do czterech firm: angielskiego trustu „Vickers Ltd.“, szwajcarskiej firmy „Oerlikon“, francuskiego supertrustu „Schneider-Creusot“ oraz szwedzkiej wytwórni zbrojeniowej „Bofors-Nobelkrut“ Vapenfabrik. Wspomniane prace pozwalają już dziś przyjrzeć się nieco dokładniej kontrahentom armii polskiej.
Pierwszym i głównym dostawcą broni dla Polski jest Francja, a mówiąc ściślej - francuski trust zbrojeniowy „Schneider-Creusot & Cie“. Zdawać by się mogło, że ten kontrahent jest stosunkowo najdogodniejszy, że przynajmniej z tej strony nie grozi Polsce przenikanie do wywiadu niemieckiego informacji o dokonywanych zakupach (że wywiad francuski czuje się w Polsce jak u siebie w domu, to jest jasne i nad tym nikt szat nie rozdziera).
Są to jednak tylko pozory. „Schneider-Creusot“ jest jednym z pięciu dyktatorów międzynarodówki zbrojeniowej i jako taki nie uznaje nic poza wyciągami z kont i dywidendami w stosunku rocznym. One właśnie nie pozwalają mu liczyć się z polskimi prośbami o dyskrecję.
Spójrzmy na tę pajęczą sieć, jaka spina biura zarządu „Schneider-Creusot“ w Paryżu, przy Boulevard de Marat 86, z biurami Reichsgruppe Industrie 3), Berlin, Tirpitzufer 56-58, a z kolei - z oddalonymi ledwo o parę domów biurami centrali Abwehry przy Tirpitzufer 72-76. (Zapewne przypadek, ale jakże znamienny!)
3) Reichsgruppe Industrie - hitlerowska izba przemysłowa.
„Schneider-Creusot“ kontroluje większość udziałów firmy, noszącej nieco przydługą nazwę Aciéries Réunies de Burbach, Eich, Dudelange-Luxembourg, czyli w skrócie - koncernu stalowego ARBED w Luksemburgu. Otóż „Schneider-Creusot“ kontroluje większość akcji ARBED-u, natomiast ARBED założył sobie specjalny holding pod nazwą „Felten & Guilleaume“. Stanowi on punkt graniczny, w którym spotykają się interesy kapitału francuskiego i niemieckiego. Prezesem rady nadzorczej holdingu „Felten & Guilleaume“ jest niejaki Robert Merton, pełniący równocześnie niemniej zaszczytne funkcje w dyrekcji niemieckiego koncernu Deutsche Metallgesellschaft. Stąd - droga już prosta jak strzelił. 65 proc. udziałów Deutsche Metallgesellschaft posiada jeden z najbardziej wpływowych monopolistów niemieckich, Wilhelm Zangen, będący równocześnie członkiem rady naczelnej największego banku finansjery niemieckiej i międzynarodowej, Deutsche Bank. W zarządzie tego banku pracuje stale od 1934 roku oficer Abwehry, mający za zadanie dostarczanie do centrali wszelkich informacji na temat transakcji zbrojeniowych. Jesteśmy więc u celu. Przypatrzmy się jeszcze raz tej drodze:
Ministerstwo Spraw Wojskowych, Warszawa
SEPEWE, Warszawa
„Schneider-Creusot“, Paryż
ARBED, Luksemburg
„Felten & Guilleaume“, Saarbrücken
Deutsche Metallgesellschaft, Berlin
Deutsche Bank, Berlin
XI Wydział Centrali Abwehry, Berlin.
Droga jest nieco zawiła, ale nie przeszkadza to wcale, aby informacje o każdym zakupionym przez Polskę dziale, karabinie maszynowym czy moździerzu kursowały nią szybko i sprawnie. Co więcej, podkreślić trzeba, że to tylko jedna z przynajmniej ośmiu możliwych dróg. Nieco krótsza jest na przykład droga B, jeżeli można ją tak nazwać. Robert Merton był bowiem pełnomocnikiem francuskiej grupy finansowej barona de Neuflize do górnośląskiego kartelu cynkowo-węglowego, gdzie współpracował z reprezentantem Gieschego. Drogi zaś od jednego i drugiego wiodły do koncernu Mannesmana, mającego pewną ilość udziałów firmy „Schneider-Creusot“.
Może wobec tego nasze kontakty ze Szwedami dawały gwarancję choćby częściowej dyskrecji? Nie. I tutaj o każdym polskim zamówieniu - a lokowano ich w Szwecji bardzo dużo - wiedział natychmiast odpowiedni referent w centrali Abwehry. Co reprezentuje nasz szwedzki kontrahent?
W 1884 roku dawna fabryka zbrojeniowa „Bofors“ Vapenfabrik łączy się z działającym już wówczas koncernem dynamitowym Nobla. Na przełomie stulecia Alfred Nobel zakłada międzynarodową sieć fabryk dynamitu, materiałów wybuchowych, amunicji i chemikaliów, a dąży również do włączenia w zasięg wpływów swego konsorcjum - przemysłu ¡zbrojeniowego. Powstaje tzw. międzynarodowy trust Nobla, kontrolowany początkowo przez „szwedzkich Rotszyldów” - monopolistyczną rodzinę Wallenberg, a później przez autentycznego Rotszylda. „Międzynarodowy trust Nobla“ ma swoje filie w osiemnastu krajach, między innymi w Niemczech, gdzie filia nosi nazwę Deutsche Dynamit AG, Troisdorf, aż do chwili zagarnięcia jej przez IG Farben.
Po okresie początkowych tarć sprawa trustu Nobla zostaje uregulowana: amerykański „Du Pont de Nemours“ przez swą firmę „Atlas Powder“ kontroluje 35 proc. akcji trustu, IG Farben - 50 proc., rodzina Wallenbergów zaś zadowolić się musi skromnymi 15 procentami. Toteż Wallenbergowie nie chcą się zrzec ambitnych planów. Ich bank, zwany jakby na ironię Enskilda Bank 4), nawiązuje kontakt ze znanym nam Schneiderem i przy jego pomocy poważnie rozbudowuje zakłady zbrojeniowe Boforsa, odstępując Schneiderowi 21,87 proc. akcji. Resztę akcji Wallenbergowie sprzedają na rynku i tu zakupuje je koncern niemiecki Boscha ze Stuttgartu. Bosch należy do grupy finansowej drugiego z kolei banku niemieckiego, mianowicie do Dresdener Bank. Nie trzeba dodawać, że na mocy wydanej przez Hitlera tajnej ustawy o bezpieczeństwie państwa rezyduje i w tym banku oficer wywiadu. Droga więc jest tu jeszcze krótsza:
Ministerstwo Spraw Wojskowych, Warszawa
SEPEWE, Warszawa
„Bofors-Nobelkrut“ Vapenfabrik, Jönköpping
Enskilda Bank, Sztokholm
„Bosch-Werke“ Stuttgart
Dresdener Bank, Drezno
XI Wydział centrali Abwehry, Berlin.
Powiązania Boforsa z monopolami niemieckimi były tak powszechnie znane, że po wybuchu drugiej wojny światowej rząd brytyjski wydalił z Anglii przedstawicieli tego trustu, jakkolwiek byli oni obywatelami neutralnej Szwecji. Specjalny zaś pełnomocnik „dwójki“ i SEPEWE u Boforsa, major Wojciech Hlawsa, wolał podobno na wszelki wypadek pozostać w Szwecji...
4) Enskilda - w mitologii staroskandynawskiej dobry duszek, pogodny i uczynny skrzat.
Bardzo ciekawy jest trzeci z rzędu kontrahent sanacyjnego MSWojsk., mianowicie szwajcarska firma Maschinenfabrik „Oerlikon“ w Zurychu. Był to w owych latach największy na świecie producent broni precyzyjnej, specjalizujący się w przeciwlotniczych karabinach maszynowych, działkach pokładowych, rusznicach przeciwpancernych itp. „Oerlikon“ jest firmą, o której naprawdę bardzo mało wiadomo. Jej prezes, doktor Abegg, był prawdopodobnie jednym ze spadkobierców Basilego Zacharowa i to nie tylko pod względem finansowym, ale - jeżeli godzi się tak powiedzieć - ideologicznym. Działał zawsze w ukryciu. I mimo że „Oerlikon“ został w 1944 roku wciągnięty przez Amerykanów na „czarną listę“ koncernów, które podczas wojny dostarczały broń Hitlerowi - właściwie wszystkie tajemnice Abegga i koncernu „Winterthur“, z którym był związany, czekają jeszcze na wyjaśnienie.
W każdym razie wiadomo, że „Oerlikon“ oraz „Hispano-Suiza“ były zakładami należącymi do grupy finansowej Schweizerische Kreditanstalt w Zurychu. Bank ten od 1886 roku był filią wspomnianego poprzednio Deutsche Bank, a kiedy powstał IG Farben - Schweizerische Kreditanstalt był nakładcą finansowym ekspozytury IG Farben, firmy IG Chemie w Bazylei. Tak więc i tu nici wiodły do Niemiec, do tych samych „odnośnych referentów“ na Tirpitzufer w Berlinie:
Ministerstwo Spraw Wojskowych, Warszawa
SEPEWE, Warszawa
Maschinenfabrik „Oerlikon“, Zurych
Schweizerische Kreditanstalt, Zurych
IG Chemie, Bazylea
IG Farbenindustrie, Frankfurt nad Menem
XI Wydział centrali Abwehry, Berlin.
W tym ostatnim połączeniu droga była znacznie krótsza, gdyż kierownicy koncernu IG Farben sami byli przeważnie wysokimi funkcjonariuszami gestapo, SS i Abwehry.
Pozostawał jeszcze czwarty kontrahent - angielska firma „Vickers Ltd.“. Jego sława ustalona została w Europie już podczas pierwszej wojny światowej, kiedy to panowie Krupp i Vickers dostarczali sobie nawzajem potrzebnych elementów uzbrojenia: Vickers - armii niemieckiej zapalników do kartaczy, natomiast Krupp - armii angielskiej płyt pancernych. Po wojnie współpraca ta zacieśniła się, tym bardziej że Vickers przejął kontrolę niemal nad całością angielskiego przemysłu zbrojeniowego i niewiele ustępował majątkiem swemu niemieckiemu koledze. Rzecz przy tym charakterystyczna, że ilość wzajemnych powiązań między Vickersem a kapitałem niemieckim była wyjątkowo mała, za to nader ścisła. W skład trustu Vickersa wchodziły takie zakłady zbrojeniowe, jak „Armstrong Ltd.“, „De Havilland Aircraft“, „Blackburn“, „Remington Arms Co.“ itd. Otóż spośród tych firm tylko amerykańsko-angielski „Remington“ miał powiązania z kapitałem niemieckim, a mianowicie w postaci holdingu „Remington Rand GmbH“ we Frankfurcie nad Menem oraz 44 proc. akcji „Rheinmetall Borsig“, która to fabryka była jedną z podstawowych w truście zbrojeniowym Göringa. Drugi kontakt był bardziej zawiły. Koncern chemiczny Imperial Chemical Industries (ten sam, który zawarł umowę kartelową w sprawie podziału rynków amunicyjnych) posiadał 31,97 proc. akcji Vickersa, a równocześnie zainwestował 1,5 miliona funtów szterlingów w holding Trafford Chemicals Co., założony do spółki z IG Farben. Droga do Abwehry wieść więc mogła dwojako:
Ministerstwo Spraw Wojskowych, Warszawa
SEPEWE, Warszawa
„Vickers Corporation, Ltd.“, Londyn
„Rheinmetall Borsig GmbH”, Duisburg
Zarząd trustu zbrojeniowego Göringa,
Berlin XI Wydział centrali Abwehry, Berlin
albo też po wyjściu zamówienia z SEPEWE, informacje szły drogą:
„Vickers Corporation, Ltd.“, Londyn
Imperial Chemical Industries, Londyn
Trafford Chemicals Corporation, Birmingham
IG Farbenindustrie, Frankfurt nad Menem
XI Wydział centrali Abwehry, Berlin.
Nie bez znaczenia jest tu fakt, że jednym z najbardziej wpływowych udziałowców Vickersa był Neville Chamberlain, stary germanofil, monachijczyk, nie kryjący się ze swą pogardą dla „sezonowych państw Europy wschodniej”, a przy tym wnuk słynnego w XIX wieku rasisty i zażartego herolda współpracy niemiecko-angielskiej, Josepha Chamberlaina.
Wszędzie i zawsze nici wiodły do Abwehry. O każdym posunięciu Polski w zakresie uzbrojenia wie „odnośny referent“, zapewne „zsyłany“ do referatu polskiego w karze za głupotę lub nieudolność. Polska jest domem, którego podwórko jest ustawicznie otwarte i nie budzi już żadnej ciekawości sąsiadów.
Zresztą, jak wynika z aktów II Oddziału i sprawozdań Biura Przemysłu Wojennego, MSWojsk. dokonywało niektórych zakupów bezpośrednio w hitlerowskich Niemczech. I tak: w 1938 roku zostaje zawarta z Zeissem w Jenie umowa długoterminowa (!) na dostawę artyleryjskich i lotniczych przyrządów optycznych, przy czym Departament Uzbrojenia wysyła do Niemiec rysunki i dane techniczne, z których ślepiec mógłby odczytać „najtajniejsze“ szczegóły konstrukcyjne samolotów PZL. W tymże roku grupa oficerów polskiej marynarki wojennej wyjeżdża do Kilonii, aby zapoznać się z techniką obsługi i remontu okrętów podwodnych, a Pełczyński zezwala na „dokonanie wymiany niezbędnych informacji technicznych“. Grupa niemieckich oficerów sztabowych, wizytująca w Polsce jesienne manewry w 1937 roku, najwyraźniej „zdjęta litością“, proponuje MSWojsk. zakupienie w Niemczech pewnej liczby aparatów fotogrametrycznych dla sporządzenia dokładniejszych map lotniczych...
Ten mechanizm przenikania wiadomości do Niemiec działał, nawiasem mówiąc, w obie strony. Zdarzało się i tak, że na rozkaz Berlina odmawiano Polsce sprzedaży ważnych rodzajów uzbrojenia. Tak było np. wiosną 1936 roku, gdy „Oerlikon“ nie zgodził się sprzedać armii polskiej nowego typu działka pokładowego kal. 12 mm, albo w dwa lata później, gdy „Bofors“ odmówił sprzedaży serii celowników optycznych i nie chciał nawet słyszeć o zakupieniu przez Polskę licencji. System zakupu broni za granicą jest więc po prostu samobójczy. Ale mimo to stale, nieprzerwanie wydaje się dewizy na zakup broni za granicą. SEPEWE chce mieć ruch w interesie, chce, aby rosła suma jego obrotu.
Powtórzmy jeszcze raz: Polska ma w latach trzydziestych wysoko rozwinięty, a nawet w niektórych dziedzinach bardzo nowoczesny przemysł zbrojeniowy. W samym tylko COP-ie zbudowano w latach 1937-1939 następujące zakłady zbrojeniowe:
• Zakłady Południowe SA - produkują działa 100 mm i plot. 40 mm;
• Zakłady Stowarzyszenia Mechaników Polskich z Ameryki, SA - produkują działka ppanc. kal. 37 mm (te same, które w 1939 roku wywożone są do Anglii);
• Zakłady Cegielskiego - działka 37 mm ppanc. i plot. kal. 40 mm;
• Fabryka Amunicji nr 2;
• Fabryka Amunicji nr 5 w Jawidzu koło Lubartowa;
• Wytwórnia Amunicji w Dąbiach;
• Wytwórnia Materiałów Wybuchowych „Boruta-Zgierz“ plus zakłady przemysłu lotniczego i silnikowego.
A mimo to armia polska uzbrojona jest fatalnie.
(...)
XIX
Aby obraz był ostatecznie jasny, a wina całkowicie udowodniona - niesposób pominąć dwu spośród uczestników SEPEWE: firmy Belgijskie Zakłady „Boryszew“ oraz firmy Polskie Zakłady „Nitrat“. Są w syndykacie firmy z kapitałem francuskim i angielskim, amerykańskim i szwajcarskim. Ale „Boryszew“ i „Nitrat“ są zakładami wyjątkowymi.
Stanowią one - bądź całkowicie jak „Boryszew“, bądź częściowo jak „Nitrat“ - własność spółki „Mutuelle Solvay“, uchodzącej w Polsce za spółkę belgijską. Pozornie tak rzeczywiście jest. „Solvay“, jeden z największych trustów chemicznych świata, stanowi własność belgijskiego banku Société Belge de Banque. Nici wiodą stąd znowu poprzez bank Société Générale de Belgique do luksemburskiego ARBED-u, „Schneider-Creusot“. Ale nie o to idzie.
Belgijski „Solvay“ ma swoją filię w Niemczech, noszącą nazwę „Deutsche Solvay Werke AG“ i mieszczącą się w Solingen-Ohligs. Filia ta w połowie stanowi własność IG Farben. I tu właśnie tkwi sedno sprawy. Polski „Solvay“, a zatem zarówno „Boryszew“ jak i „Nitrat“ nie są własnością centrali brukselskiej. Bruksela inkasuje tylko pewien procent zysków. Na zasadzie zaś umowy, IG Farben, czyli w tym wypadku niemiecki „Solvay“, ma tytuły własności do zakładów w Polsce, Rumunii, Czechosłowacji i w krajach nadbałtyckich. W ten sposób IG Farben jest bezpośrednio reprezentowany w zarządzie syndykatu SEPEWE. IG Farben ma wgląd w całą polską gospodarkę zbrojeniową.
Tu też zapewne tkwi przyczyna owego zastanawiającego milczenia doktora Hermina w czasie posiedzenia rady kartelu „Du Pont“- ICI - IG Farben, milczenia, które tak zaniepokoiło angielskich i amerykańskich sygnatariuszy umowy kartelowej. IG Farben nie tylko nic nie ma przeciwko eksportowi polskiej amunicji, ale przeciwnie, popiera go ze wszystkich sił wystąpieniami swych strohmanów w zarządzie syndykatu. Bo zważmy tylko:
• zwiększenie eksportu amunicji powoduje wzrost obrotu SEPEWE, a zatem wzrost premii, które między innymi przypadają na „Boryszew“ i „Nitrat“;
• eksport amunicji jest interesem bardzo korzystnym dla figurantów IG Farben, gdyż koszty produkcji w dużej mierze ponosi państwo, nie szczędzące dotacji z BGK dla „podtrzymania polskiego przemysłu obronnego“;
• prowadzony na wielką skalę handel bronią i amunicją osłabia siłę obronną Polski, a o cóż innego w sensie politycznym może chodzić trustowi IG Farben - trustowi, który finansował przewrót hitlerowski i podsuwa Hitlerowi plan stworzenia „imperium gospodarczego od Bordeaux do Odessy“?
• wreszcie, prowadzony przez SEPEWE eksport amunicji osłabia pozycje angielskich i amerykańskich producentów amunicji, co nie jest rzeczą do pogardzenia, jako że IG zamyśla już wówczas o absolutnym, bezwzględnie monopolistycznym zawładnięciu rynkiem amunicji i materiałów wybuchowych.
Mówiąc innymi słowy, SEPEWE służy interesom IG Farben? Tak, właśnie tak. SEPEWE działa wbrew interesom narodowym Polski, natomiast zgodnie z interesami kapitału niemieckiego.
(...)
Rewelacją jest natomiast załącznik do instrukcji. Wymienia on wszystkich wyższych oficerów, którzy pobierają pensje w różnych spółkach i towarzystwach przemysłowych. Nazwisk jest kilkadziesiąt i wszystkie omawiać trudno. Ale niektóre są wręcz fascynujące.
Oto lista ludzi, pobierających pensję w SEPEWE:
• pułkownik dyplomowany inżynier Otton Czuruk, szef Biura Przemysłu Wojennego;
• pułkownik inżynier Stanisław Witkowski, kierownik Instytutu Technicznego Uzbrojenia;
• podpułkownik inżynier Apolinary Żebrowski, zastępca szefa Departamentu Uzbrojenia;
• podpułkownik dyplomowany doktor Bolesław Pikusa, zastępca szefa Biura Przemysłu Wojennego;
• major Edward Ulanicki ze Sztabu Głównego.
Oto ludzie, od których przede wszystkim zależało uzbrojenie armii, a którzy współuczestniczyli lub wręcz kierowali zdradziecką działalnością syndykatu.
A zatem ludzie, bezpośrednio odpowiedzialni za uzbrojenie armii, są osobiście, finansowo zainteresowani w jak największym wywozie broni za granicę!
XXII
Lecz na SEPEWE sprawa się nie kończy. Szef Korpusu Kontrolerów pułkownik Władysław Wielowiejski, a więc człowiek odpowiedzialny za „przestrzeganie uczciwości” w armii, oraz szef Departamentu Uzbrojenia, pułkownik (później generał) Mieczysław Maciejowski, zasiadają w radzie nadzorczej Towarzystwa Starachowickich Zakładów Górniczych, które - jak wiadomo - są również członkiem SEPEWE.
A cóż reprezentują „Starachowice“? Mieszany kapitał francusko-belgijski. I obaj panowie pułkownicy dostają od „Starachowic“ pieniądze, aby nie wtrącali się w to, że produkcja dział 100 mm idzie opieszale, a kiedy wreszcie rusza - pierwsza seria tych dział jedzie za granicę. Tak jest, właśnie za granicę, bodaj do Estonii lub Łotwy „Starachowice“ wywożą pierwszą, liczącą 75 sztuk serię tych tak bardzo potrzebnych polskiej piechocie dział, uchodzących zresztą wówczas za jedną z najznakomitszych konstrukcji artyleryjskich w Europie. Wielowiejski i Maciejowski ani słowem nie sprzeciwiają się tej decyzji, mimo że jest to 1938 rok. Za cóż biorą pieniądze, czy nie za to, żeby milczeli i nie wtrącali się w nie swoje rzeczy? Bo dla „Starachowic“ ważna jest tylko forsa, ważne są zyski przekazywane do Banque de l’Union Parisienne, skąd czerpią je między innymi „Schneider-Creusot“ i ARBED. A Polska? Cóż im Polska, ten nędzny kraik, rządzony przez ludzi, którym wystarczy zatkać usta paroma tysiącami złotych na miesiąc, żeby się kłaniali w pas? Nie wiadomo, czy Wielowiejski i Maciejowski jeszcze żyją, ale gdyby żyli, nic, ani słowa nie mogliby powiedzieć na swoje usprawiedliwienie.
Idźmy dalej. Oto wielki górnośląski koncern Flicka i Harrimana, rządzący polskim węglem i cynkiem, surówką i żelazem. Koncern stanowiący ważką pozycję zarówno na giełdzie nowojorskiej, jak w Deutsche Bank. Kogóż to najmują na swój żołd panowie Flick i Harriman? Oto lista:
• pułkownik inżynier Otton Czuruk, szef Biura Przemysłu Wojennego, pobiera pensje ze Zjednoczenia Górniczo-Hutniczego oraz huty „Pokój“;
• pułkownik Władysław Filipkowski, zastępca II wiceministra - ze „Wspólnoty Interesów”;
• generał brygady Mieczysław Dąbkowski z Inspektoratu Saperów - ze Zjednoczenia Górniczo-Hutniczego oraz „Wspólnoty Interesów“;
• podpułkownik inżynier Michał Dembiński, kierownik magazynów uzbrojenia - ze Zjednoczenia Górniczo-Hutniczego.
Trochę to kosztuje, utrzymanie tych kilkunastu strohmanów. Koncern zapisuje honoraria dla utrzymanków na rachunek strat. Ale rachunek zysków kompensuje straty z wysoką nadwyżką.
Można by jeszcze wspomnieć, że pułkownik Filipkowski brał pieniądze z Państwowej Fabryki Olejów Mineralnych „Polmin“, czyli z polskiej filii angielskiego koncernu naftowego „Royal Dutch Shell“, oraz z Polsko-Francuskiego Towarzystwa Budowy Kolei Śląsk-Gdynia. Że szef Biura Budżetowego MSWojsk., pułkownik Michał Grossek, otrzymywał pobory z firmy „Boruta“, SA. Że szef Departamentu Sprawiedliwości pułkownik Teofil Maresch, zastępca I wiceministra generał brygady Bronisław Regulski, dowódca okręgu korpusu nr 1, generał brygady Mieczysław Trojanowski i trzydziestu kilku innych wysokich oficerów otrzymywało regularne pobory z prywatnych i półpaństwowych spółek i przedsiębiorstw przemysłowych. Ale istotnej różnicy to już nie robi. Czy można się dziwić, że na przykład generał Regulski powiada w swoim najściślej tajnym raporcie (tylko przez oficera!) z dnia 16 lipca 1937 roku, na stronie 52:
„Walkę z komunizmem i Kominternem powinien prowadzić centralny organ fachowy... Wymaganiom centralnego organu powinno być podporządkowane wszystko w państwie. Do walki tej należy zmobilizować wszystkie siły państwa, zasoby i możliwości ustroju, zasoby moralne i materialne społeczeństwa...“
Ci, którzy w swym zakresie ochoczo i gorliwie „mobilizowali zasoby materialne“, bardzo się komunistów bali. Raz chociaż zorientowali się bezbłędnie, skąd im zagraża niebezpieczeństwo.
Jak to wygląda finansowo? Och, zupełnie dobrze, niewiele gorzej niż u Katelbacha. Oto przykład, zresztą niekompletny, bo oparty tylko na zachowanych i jawnych materiałach, na domiar bez premii SEPEWE.
Pułkownik Otton Czuruk dostaje miesięcznie:
pensja wg etatu generalskiego 1 857 zł
pensja z SEPEWE (w 1937 r.) 1 100 zł
pensja z huty „Pokój“ (1935 r.) 4 000 zł
pensja ze „Wspólnoty Interesów” 3 800 zł
dodatek za szefostwo Biura Przemysłu Wojennego 650 zł
razem 12 807 zł
Można żyć? Można. I niech się głupcy martwią o uzbrojenie armii. Tego samego zdania jest pułkownik Witkowski, który z SEPEWE, Zakładów Południowych i Stowarzyszenia Mechaników Polskich z Ameryki dostaje miesięcznie 9 800 zł. Identyczne poglądy mają pułkownik Maciejowski i generał Dąbkowski, major Ulanowski i pułkownik Filipkowski - wszyscy, którym obce monopole wypłacały suty żołd.
„Nie rzucim żłobu, skąd nasz ród“ - powiada kiedyś w przystępie pijackiej szczerości pewien legun i dzierżymorda.
Pewno. Kto by rzucał taki żłób?
XXIII
Wysoko sięga camorra. Ma swoich ludzi w sejmie i w prasie, w Sztabie Głównym i w Generalnym Inspektoracie, w ministerstwach i urzędach. Kaptuje i przekupuje. Grozi i pochlebia. Wkręca się wszędzie. Kto ponosi główną, polityczną odpowiedzialność za jej istnienie i działalność?
Wie o tym generał Zbigniew Tadeusz Kasprzycki, ponieważ Litwinowicz zdaje mu okresowo sprawozdania z sytuacji w zakresie uzbrojenia.
Wie o tym generał Kazimierz Sosnkowski, przewodniczący Komitetu do Spraw Uzbrojenia i Sprzętu (KSUS).
Wie o tym generał Kazimierz Fabrycy, ponieważ w jego archiwach leżą stosy raportów w sprawie skandalicznego wyposażenia armii.
Wiedzą o tym generałowie Ludomił Rayski i generał Jan Władysław Kalkus, ponieważ akceptują wywóz samolotów za granicę z początkiem 1939 roku.
Wiedzą o tym wszyscy członkowie Komitetu Obrony Rzeczypospolitej, a więc Mościcki, Rydz, Beck, generał Malinowski, pułkownik Błaszkiewicz, generałowie Składkowski, Stachiewicz i Litwinowicz.
Wiesław Górnicki - Trzy Skandale (1956)
![]() |
ewa-rembikowska @umami 8 kwietnia 2020 10:59 |
8 kwietnia 2020 15:21 |
Na mój gust Górnicki dostał dostęp do dokumentów, więc fakty by się zgadzały. Modus operandi też. II RP była państwem skorpumpowanym do cna, co poniekąd wynikało z faktu obsadzania urzędów przez biurokrację pochodzącą z Galicji oraz przyjmowania ichnich zasad administracyjnych i korupcyjnych. Reszta po prostu za nimi podążała. Dlalej byli legioniści, którzy też chcieli szybko i łatwo dojść do pieniędzy.
Czy Pan czytał "Stenogramy Anny Jambor"? Co prawda tak do końca nie wiadomo, kto je napisał, jednakże autor/ka musiał być blisko środowiska tam opisanego i znał wszystkie mechanizmy korumpowania urzędników wojskowych i cywilnych. A była to wesoła grupa kupców pomorskich, legionistów krakowskich i kapitału szwajcarsko-francuskiego, która zajmowała się nielegalnym eksportem amunicji z "Pocisku". Grupa ta na dodatek wyemancypowała się spod kurateli Klarenbacha i SEPEWE.
Jeszcze jedno, choć nie wiem, czy jest jakaś możliwość sprawdzenia tego. Podobno towarzystwo handlujące nielegalnie polską bronią swoje benefity w pewnym momencie zaczęło inwestować w Argentynie i Brazylii, tak gdzieś koło 1937 roku, w ziemie, w akcje.
Z drugiej strony przypuszczam, że dziś jest nie lepiej i jak II RP była państwem z papieru i tektury, gdzie różne cwaniaki z międzynarodowej finansjery robiły znakomite interesy, do których dopłacał im budżet państwa, tak dzisiaj jest tak samo.
![]() |
umami @ewa-rembikowska 8 kwietnia 2020 15:21 |
8 kwietnia 2020 16:41 |
Stenogramów nie czytałem, ale kupię sobie, z ciekawości.
Katelbacha, bo Klarenbach siedzi w studio TVPInfo :)
Tę Brazylię to ja kojarzę tylko z emigracją szukającą swojego kawałka ziemi, najczęściej trafiali w miesca, które musieli najpierw sobie wykarczować. No ale ci dobrze poinformowani, to mogli tam może przeczekać nadchodzącą burzę. Nawet Gombro trafił do Argentyny i... zatrudnili go w Banku Polskim :)
Cały ten opis Górnickiego przypomina mi modus operandi niejednej afery w PRL, jakby instruktaż przyszłym mocodawcom rozpisał :)
![]() |
ewa-rembikowska @umami 8 kwietnia 2020 16:41 |
8 kwietnia 2020 17:14 |
Oczywiście Katelbacha a nie Klarenbacha, dzięki, podświadomość płata figle.
Stenogramy to jest 6 tomów, zasadniczo akcja z Pociskiem zaczyna się od tomu "Brylantowe butony".
![]() |
peter15k @gabriel-maciejewski 6 kwietnia 2020 07:30 |
8 kwietnia 2020 17:38 |
zaloguj się by móc komentować
![]() |
umami @ewa-rembikowska 8 kwietnia 2020 17:14 |
8 kwietnia 2020 19:37 |
Aaaa, aż 6, nie ma w komplecie, to nie kupię na razie. A oprócz tych "Brylantowych butonów", to które tomy wchodzą jeszcze w grę?
![]() |
ewa-rembikowska @umami 8 kwietnia 2020 19:37 |
8 kwietnia 2020 19:44 |
Małżeństwo, czyli tom V Ucieczka, czyli tom VI.
W latach sześćdziesiątych to był taki hit, że ludzie zapisywali się w kolejce do czytelni. Ci bardziej przedsiębiorczy przepisywali na maszynie i na bazarze Różyckiego w Warszawie sprzedawano maszynopisy.
To była powieść z kluczem i prawdopodobnie można było dopasować bohaterów książki do ich pierwozorów.
![]() |
ewa-rembikowska @umami 8 kwietnia 2020 19:37 |
8 kwietnia 2020 20:16 |
Okazuje się, że Katelbach mieszkał przy ulicy Odyńca 33/35. Nie zliczę, ile razy tamtędy przechodziłam. Ciekawe, co się z tym Stefanem stało? Jego brat Tadeusz zmarł w 1977 roku w USA.
![]() |
umami @ewa-rembikowska 8 kwietnia 2020 19:44 |
8 kwietnia 2020 20:21 |
Pierwsze słyszę :)
![]() |
mooj @ewa-rembikowska 8 kwietnia 2020 20:16 |
8 kwietnia 2020 20:41 |
ze Stefanem jeszcze nie wiem
ale jako ciekawostka
http://www.slawomircenckiewicz.pl/pub/uploads/fragmenty/Tadeusz_Katelbach_fragment.pdf
"Tadeusz Maciej był piątym z kolei, a zarazem ostatnim dzieckiem Katelbachów. Przyszedł na świat w Warsza− wie 24 lutego 1897 roku(9). Najpewniej w okolicach Wielkiej Nocy został ochrzczony w kościele parafialnym pod wezwaniem Nawiedzenia Najświętszej Maryi Panny, nieopodal Rynku Nowego Miasta (obecnie ul. Przyrynek 2) (10).
(10) 10 Niestety, na skutek zniszczenia w czasie Powstania Warszawskiego wszystkich ksiąg parafialnych kościo− ła Nawiedzenia NMP, nie jesteśmy w stanie ustalić dokładnej daty chrztu Tadeusza Katelbacha ani tego, kim byli jego rodzice chrzestni. Relacja ks. Wiesława Kwietnia, 9 maja 2001 roku. "
i link
a i drugi od razu
to wydanie z 2005 roku (nie wiem kiedy pisane)...
![]() |
mooj @mooj 8 kwietnia 2020 20:41 |
8 kwietnia 2020 20:43 |
oj nie dopisałem od razu
natomaist intuicja co do chrzestnych dobra:) raczej istotni:)
![]() |
mooj @ewa-rembikowska 8 kwietnia 2020 20:16 |
8 kwietnia 2020 20:49 |
@ Tadeusz Włodzimierz
http://metryki.genealodzy.pl/metryka.php?ar=8&zs=9216d&sy=140&kt=1&plik=103-106.jpg#zoom=1&x=0&y=981
to też ciekawe ze względy na wykreślenie i sporządzenie AU w prawosławnej Marii Magdalenie..wyrokiem sądu powszechnego...
![]() |
umami @mooj 8 kwietnia 2020 20:41 |
8 kwietnia 2020 21:34 |
to jest chyba pierwsza książka Cenckiewicza
![]() |
mooj @umami 8 kwietnia 2020 21:34 |
8 kwietnia 2020 21:36 |
co ilustruje nie tyle jego chęci, zdolności i rozwój indywidualny, a warsztat w który na wyjściu z uczelni absolwent był wyposażony " z urzędu"
![]() |
umami @mooj 8 kwietnia 2020 21:36 |
8 kwietnia 2020 21:53 |
Książkę napisał w 2004 r.
Wśród osób wspominających Tadeusza Katelbacha Cenckiewicz nie wymienia Górnickiego ale pisze też tak:
Wśród wymienionych autorów wyjątek stanowi W. Hładkiewicz, który – oprócz ewidentnych błędów merytorycznych (Katelbach był według niego ludowcem) – napisał – bez odwołania się do jakichkolwiek źródeł – że bohater mojej pracy był „współpracownikiem wywiadu zachodnioniemieckiego” 7) . Nawiązywał w ten sposób do niechlubnej pamięci PRL−owskich napaści prasowych, których obiektem – począwszy od lat pięćdziesiątych – był m.in. właśnie Katelbach.
7) W. Hładkiewicz, Polacy w zachodnich strefach okupacyjnych Niemiec 1945–1949, Zielona Góra 1982, s. 97.
Nie potrafię się do tego odnieść, bo tak jak wspominałem Górnicki robi na mnie wrażenie, poszukującego uzasadnienia współpracy oficerów II RP z Niemcami. Nie wykluczam tego.
Warto byłoby zapytać Cenckiewicza, przy okazji, co sądzi o książce Górnickiego. Bo może to jednak od a do z propaganda.
![]() |
ewa-rembikowska @umami 8 kwietnia 2020 21:53 |
8 kwietnia 2020 22:00 |
Górnicki pisze o Stefanie a Cenckiewicz o Tadeuszu.
![]() |
ewa-rembikowska @umami 8 kwietnia 2020 21:53 |
8 kwietnia 2020 22:20 |
Z tego Stefana to był niezły agregat.
Dobry Wieczór, 7 lipca 1036 roku
![]() |
umami @ewa-rembikowska 8 kwietnia 2020 22:00 |
8 kwietnia 2020 22:32 |
Pisze o nich dwóch. I Tadeusz łapie się na to, co pisze Cenckiewicz.
Kim jest Katelbach? Niewiele na ten temat wiadomo, mimo że był to człowiek dosyć znany w warszawskich kołach przemysłowych. Dzieje rodu Katelbachów osłonięte są trudną do przeniknięcia tajemnicą. Brat Stefana, Tadeusz, późniejszy senator, był przez dłuższy czas dyrektorem Instytutu Spraw Narodowościowych i na jego chwałę zapisać należy, że z jego to inicjatywy rząd sanacyjny zaczął stosować faszystowskie metody wobec Ukraińców i Białorusinów, zanim Hitler doszedł do władzy. Tadeusz Katelbach publikuje zresztą książkę „Niemcy współczesne wobec zagadnień narodowościowych“, w której z uniesieniem podkreśla „dalekowzroczność“ niemieckiej polityki w tej kwestii.
Ale sam Stefan Katelbach? Mgłą tajemnicy osłonięty jest wczesny okres jego działalności, kiedy to pracuje jako agent Basilego Zacharowa. Wiemy o nim, że miał dom w Warszawie, w pobliżu placu Narutowicza, komfortową willę na ulicy Odyńca, udziały w kinie „Atlantic” i „Napoleon“, że był tęgawy, postawny, nosił szkła. Że posiadał prywatny samolot turystyczny, jacht, bojer, willę w Orłowie. Unikał rozgłosu tak dalece, że nie zamieścił nawet o sobie skromnej notatki biograficznej w wydawnictwie „Czy wiesz, kto to jest“. Umarł w Kanadzie kilka lat temu.
Lwia część jest o Stefanie.
![]() |
umami @ewa-rembikowska 8 kwietnia 2020 22:20 |
8 kwietnia 2020 22:38 |
Agregat z czapą szeroko rozpostartą nad jego głową. Po prostu złodziej bez hamulców. Do postawienia pod ścianę i rozstrzelania.
![]() |
ewa-rembikowska @umami 8 kwietnia 2020 22:32 |
8 kwietnia 2020 22:41 |
Dodam jeszcze, że miał syna i córkę.
![]() |
ewa-rembikowska @umami 8 kwietnia 2020 22:38 |
8 kwietnia 2020 22:43 |
Ale umiał się wkręcić na różne intratne posady.
![]() |
umami @ewa-rembikowska 8 kwietnia 2020 22:43 |
8 kwietnia 2020 22:55 |
Myślę, że sie nie wkręcał tylko na bezczela egzekwował swoje przywileje, korzystając z parasola ochronnego. To może świadczyć o korupcji. Nikt mu nie podskoczył, bo wszyscy byli umoczeni.
![]() |
umami @ewa-rembikowska |
8 kwietnia 2020 23:04 |
Polskie plany
W II połowie lat 30. Starewicz rozważał przeniesienie się na stałe do Polski.
- Krążyły plotki, że Starewicz nie jest Polakiem. On zawsze był Polakiem. Tylko wybuch wojny w 1939 roku uniemożliwił mu powrót do kraju, do Warszawy. Kilka miesięcy przed wybuchem wojny, producent pan Stefan Katelbach podpisał z nim kontrakt na realizację filmu pt. "Pani Twardowska", na podstawie poematu A. Mickiewicza – wspominał Charles Ford, bliski przyjaciel Starewicza.
Bracia Stefan i Tadeusz Katelbach kierujący państwowo–prywatnymi Polskimi Zakładami Filmowymi "Kohorta" zamierzali nawet, specjalnie dla Starewicza, wybudować studio lalkarskie w Żyrardowie. Sam Starewicz na łamach polskiej prasy wypowiadał się w tamtym okresie w ten sposób: - Chciałbym przenieść się do Polski, zamieszkać gdzieś na wsi… Tam przyroda jest jakaś inna…, a ja chciałbym w dalszym ciągu najwięcej czerpać z przyrody. Marzę o nakręceniu filmu osnutego na "Janku Muzykancie".
Wojna jednak zniweczyła wszystkie te projekty.
https://www.polskieradio.pl/39/156/Artykul/2446546,Wladyslaw-Starewicz-%e2%80%93-reanimator-martwych-owadow
![]() |
umami @umami 8 kwietnia 2020 23:04 |
8 kwietnia 2020 23:08 |
tu fragment animacji z lalkami
https://warszawawpigulce.pl/niesamowity-film-polskiego-animatora-sprzed-wojny-wideo/
![]() |
umami @ewa-rembikowska |
8 kwietnia 2020 23:17 |
STEFAN KATELBACH WARSZAWA POLNA 46-- 1917 ROK (7740265587)
https://archiwum.allegro.pl/oferta/stefan-katelbach-warszawa-polna-46-1917-rok-i7740265587.html
Budynek przy ulicy Oszmiańskiej 9, w okresie międzywojennym mieścił się tu zakład drzewny produkcji szpul dla przemysłu włókienniczego.
Budynek pochodzi najprawdopodobniej z przełomu XIX i XX wieku. Obiekt powstał na pewno po roku 1897. Pierwszym właścicielem, który oficjalnie zarządzał tym obiektem był Stefan Katelbach, ale prawdopodobnie nie wybudował on całego zakładu. W zakładzie produkowano wyroby drzewne w tym szpule dla przemysłu włókienniczego. Po wojnie był tu zakład wyrobów gumowych. Wieża potrzebna była do produkcji pary technologicznej napędzającej maszyny.
https://fotopolska.eu/Oszmianska_9_Warszawa
![]() |
ewa-rembikowska @umami 8 kwietnia 2020 22:55 |
8 kwietnia 2020 23:21 |
WŁADZE IZBY HANDLOWEJ P O L S K O - Ł A C I Ń S K O - A M E R Y K A Ń S K I E J
PREZYDJUM RADY 6. Katelbach Stefan (Towarzystwo Handlu Zamorskiego „Aljurgo")
ZARZĄD IZBY Inż. STEFAN KATELBACH
https://jbc.bj.uj.edu.pl/Content/358417/PDF/NDIGCZAS016140_1935_010.pdf
Wiedział, gdzie jest masełko na chlebku.
![]() |
umami @ewa-rembikowska |
8 kwietnia 2020 23:28 |
A propos Ameryki Południowej, październik 1936:
https://jbc.bj.uj.edu.pl/Content/358417/PDF/NDIGCZAS016140_1935_010.pdf
WŁADZE IZBY HANDLOWEJ POLSKO - ŁACIŃSKO - AMERYKAŃSKIEJ
PREZYDJUM HONOROWE :
JÓZEF BECK — Minister Spraw Zagranicznych
Dr. ROMAN GÓRECKI — Prezes Banku Gospodarstwa Krajowego
Dr. HENRYK GRUBER - Prezes P. K. O.
Prezes: Dr. FERDYNAND ZARZYCKI — Senator Rzeczypospolitej Polskiej
Wiceprezesi:
EMIL MODRYCKI — Dyrektor Naczelny Banku P.K.O .
STEFAN BENZEF — b. Prezes Izby Polsko-Kolumbijskiej
Zastępcy:
JULJAN BRYGIEWICZ - Konsul Meksyku
MICHAŁ PANKIEWICZ — (Liga Morsko i Kolonjalna)
CZŁONKOWIE RADY:
1. Bereszko W iktor (Eksploatacja Fabryk Ceraty w Polsce S. A.)
2. Berlinerblau Adolf (Stradom S. A.)
3 Dąbrowski Juljan („Skarboferme", S. A.)
4. Goldberg Daniel (Związek Fabrykantów Dykt i Fornierów w Polsce)
5. Jurzykowski Alfred (Towarzystwo Handlowo-Przemysłowe, A. Jurzykowski, Sp. Akc.)
6. Katelbach Stefan (Towarzystwo Handlu Zamorskiego „Aljurgo")
7. Kowarski Miron (Towarzystwo Handlu Zamorskiego Skórami, Sp. z o. o.)
8. Krajkeman Jakób („Ó uebracho" Tow. Akc. Fabryka Ekstraktów Garbarskich)
9. Kruszewski Jan (Przemysł Garbnikowy)
10 Kudelski Tadeusz (Państw. Fabryki w Mościcach i Chorzowie)
(...)
ZARZĄD IZBY:
Prezes: Senator Generał FERDYNAND ZARZYCKI
Wiceprezes: EMIL MODRYCKI, Dyr. Naczelny Banku P. K. O.
Członkowie:
Inż- JAN KRUSZEWSKI
Inż. STEFAN KATELBACH
![]() |
umami @ewa-rembikowska 8 kwietnia 2020 23:21 |
8 kwietnia 2020 23:29 |
była Pani pierwsza :)
![]() |
ewa-rembikowska @umami 8 kwietnia 2020 23:29 |
8 kwietnia 2020 23:31 |
Jurzykowski też był handlarzem bronią.
Wiedzieli jak się urządzić.
![]() |
umami @ewa-rembikowska |
8 kwietnia 2020 23:38 |
KATELBACH, Stefan Henryk (1891-?)
Encyklopedja przemysłu i handlu wełnianego. [Cz. 1] / Stefan Katelbach. – Warszawa : Instytut Szerzenia Praktycznej Wiedzy Przemysłowej, 1932 (Kraków : Druk. Przemysłowa). – 199 s. : il., tab. ; 23 cm. Przedmowa / K. Bajer. 1000 egz. Zł 8 BN, BŚ, BUP, BUW
107209
KATELBACH, Stefan Henryk (1891-?)
Nauka o handlu : rozszerzone i uzupełnione wykłady na rocznym kursie handlowym przy Instytucie Szerzenia Praktycznej Wiedzy Przemysłowej w Warszawie / Stefan Katelbach. – Warszawa : Instytut Szerzenia Praktycznej Wiedzy Przemysłowej, 1932. – 363, [1] s. ; 30 cm. Podtyt na okł. : rozszerzone i uzupełnione wykłady na koncesjonowanym rocznym kursie handlowym przy Instytucie Szerzenia Praktycznej Wiedzy Przemysłowej w Warszawie. Powiel. Zł 10 107210
KATELBACH, Stefan Henryk (1891-?)
Organizacja handlu wełną w Polsce : wygłoszono na posiedzeniu Komitetu dla Spraw Owczarstwa przy P. T. Z. dnia 26.X.1929 roku wWarszawie / Stefan Katelbach ; Komitet dla Spraw Owczarstwa przy Polskiem Towarzystwie Zootechnicznem. – Warszawa : [s.n.], 1930 ([Warszawa] : Druk. „Artystyczna”). – 26, [1] s. : tab. ; 23 cm. Wydano z zasiłku Ministerstwa Rolnictwa BN, BUP, BUW
107211
Brat:
KATELBACH, Tadeusz (1897-1977)
Niemcy współczesne wobec zagadnień narodowościowych / Tadeusz Katelbach ; [Instytut Badań Spraw Narodowościowych]. – Warszawa : Wydaw. Instytutu Badań Spraw Narodowościowych, 1932 (Grodno : Ł. Mejłachowicz). – [8], 402 s. ; 21 cm. – (Biblioteka Narodowościowa) Zł 10 BJ, BN, BŚ, BUP, BUW, KMT
107212
KATELBACH, Tadeusz (1897-1977)
Polityka wschodnia hitlerowskich Niemiec. – [S.l. : s.n., 1933] ([Bydgoszcz : „Biblioteka Polska”]). – 2 s. ; 35 cm. – (Komunikat. [Seria 2] / Instytut Bałtycki w Toruniu. Dział Informacji Naukowej ; nr 72) Wyd. anon. Tyt. nagł.
107213
KATELBACH, Tadeusz (1897-1977)
Strajk akademicki w Warszawie 1917 / Tadeusz Katelbach. – Warszawa : „Godziemba”, 1938 (Warszawa : J. Dziewulski). – 136 s. ; 20 cm. BJ, BN, BUP, BUW
107214
KATELBACH, Tadeusz (1897-1977)
Za litewskim murem / Tadeusz Katelbach. – Warszawa : „Rój”, 1938 (Warszawa : B-cia Wójcikiewicz : [okł.] „Progress”). – 379 s. ; 21 cm. BJ, BN, BŚ, BUP, BUW
107215
https://www.bn.org.pl/download/document/1442584169.pdf
![]() |
ewa-rembikowska @umami 8 kwietnia 2020 23:38 |
8 kwietnia 2020 23:43 |
Trzeba by rejestry spółek przejrzeć, by zobaczyć aktywność tego pana.
![]() |
umami @ewa-rembikowska |
8 kwietnia 2020 23:52 |
Symptomy przemian
Jeden z najbogatszych Polaków, Stefan Katelbach, przedsiębiorca, który – jak
głosiła opinia krążąca w przemyśle filmowym – dorobił się na dostawach broni, oraz
jego brat, senator Tadeusz Katelbach, członek klubu senackiego Obozu Zjednoczenia
Narodowego, a wcześniej dyrektor Biura Filmowego Polskiej Agencji Telegraficznej,
planowali rozpocząć produkcję filmową na znaczną skalę 82). Na wiosnę 1939 r. utworzono
więc Polskie Zakłady Filmowe Kohorta 83). Nawiązanie do antycznej frazeologii
można interpretować jako symboliczne wyzwanie rzucone konkurentowi.
Katelbach zapowiadał inwestycje na skalę niespotykaną w polskim przemyśle
filmowym i deklarował, że musi służyć państwu i narodowi 84). Kohorta ogłaszała,
że przystąpiła już do budowy pod Warszawą atelier i laboratorium wyposażonego
w najnowocześniejsze i nieznane dotychczas w Polsce urządzenia. Terminy wynajmu
przyjmowano od stycznia 1940 r. 85) Tymczasowo zaś na potrzeby produkcji
przystosowano cyrk przy ul. Ordynackiej, które to studio (z największą halą w Warszawie)
miało otworzyć się w sierpniu, jako prowizoryczna siedziba do czasu budowy
miasteczka filmowego z prawdziwego zdarzenia, później zaś jako atelier
pomocnicze. Jako głównego reżysera i kierownika produkcji zatrudniono Romualda
Gantkowskiego, twórcę Płomiennych serc (1937), propagandowego peanu
na cześć wojska i marszałka Rydza-Śmigłego i otwartego krytyka zażydzenia filmu
w Polsce 86). Poza tym do zespołu dołączyli Jerzy Gabryelski i Eugeniusz Cękalski.
Rozpoczęto też rekrutację personelu technicznego, podkupując ludzi ze Sfinksa
i Falangi 87). Katelbach deklarował, że Kohorta będzie tworzyć własne filmy, posiadając
nie tylko atelier i laboratorium, ale również sieć rozpowszechniania. Deklaracje
te pozwalają sądzić, że Kohorta działałaby według alternatywnego modelu
strategicznego – „konkurencji czołowej”. Niewiele udało się z tego zrealizować
przed wybuchem wojny.
Galewski sugerował, że organizatorzy Kohorty, zanim powołali własną firmę,
oferowali dwa miliony złotych za Falangę, ale Dękierowski odmówił 88). W pamiętnikach
on sam nie rozwodzi się nad potencjałem konkurencji, ale zaznajomiony
z branżowymi plotkami Galewski wspomina, że plany Kohorty wsparte dostępem
do znacznych środków i poparciem sfer rządowych stanowiły dla Falangi duże zagrożenie.
Jak pisał, w środowisku filmowym mówiło się, że organizuje się ogromna
prywatna wytwórnia filmów dysponująca wielkim kapitałem. Dękierowski, zdając
sobie sprawę z zagrożenia, zaczął podobno gorączkowo organizować wraz z producentami
duży ośrodek gotowy do realizacji nawet 40 filmów rocznie. Ponoć
część poważniejszych producentów już się na to godziła. Pozostała kwestia
banków, które miałyby sfinansować połowę kosztów. Sprawa podobno już była na
zupełnie dobrej drodze (…) [ale] wybuch wojny przekreślił tę budowę polskiego
Hollywoodu 89). Jednym ze współudziałowców projektu miał być producent Józef
Rosen (Rex-film), ale prawdopodobnie w obliczu groźnej konkurencji przychodzącej
spoza środowiska filmowego (co więcej, szafującego antysemickimi hasłami,
źle wróżącymi dużej części branży) twórcy mogli liczyć na odzew innych
poważnych producentów, dystrybutorów i kiniarzy.
Gdyby Kohorta zrealizowała swoje plany, mogłaby zmienić całą strukturę przemysłu
filmowego w Polsce. Powstałaby bowiem wielka, samowystarczalna wytwórnia
na wzór firm amerykańskich: sama planująca produkcję, realizująca filmy,
które następnie trafiałyby do rozpowszechniania własnymi kanałami dystrybucyjnymi
we własnych kinach. Wówczas istniejący model produkcji z Falangą w centrum
uległby znacznym przeobrażeniom.
Post scriptum
Wybuchła jednak wojna. Katelbachowie uciekli za granicę. Właściciele Sfinksa
zostali wywłaszczeni z majątku na samym początku wojny, a Michał Hertz i Henryk
Finkelsztein zginęli w getcie warszawskim 90). W 1941 r. w dawnym Sfinksie
na Wolskiej utworzono fabrykę margaryny, o czym donosiła z dumą gadzinowa
prasa, sugerując w artykule Margaryna na miejscu hetzfilmów, że to lepsze wykorzystanie
tej przestrzeni niż wcześniej 91).
Wobec warsztatów Falangi okupanci mieli inne plany. W pierwszych tygodniach
września bomby spadły na atelier na Trębackiej, które spłonęło. Przedsiębiorstwo
zamknięto, a personel zwolniono. Wiosną 1940 r. Dękierowski otrzymał
polecenie uruchomienia zakładu (tj. hali na Szopena i laboratorium), który po niewielkich
naprawach działał już w lipcu 1940 r. Z początkiem następnego roku –
bezprawnie, jak podkreślał Dękierowski – całość przejął Urząd Propagandy, a Dękierowski
pozostał na stanowisku administratora firmy, następnie zaś zdegradowano
go do kierownika technicznego. W dawnej Falandze, a obecnie oddziale Film
und Propagandamittel-Vertriebsgesellschaft (FIP), zaczęto produkować Deutsche
Wochenschau i polskie opracowania niemieckich filmów, podjęto się też wykoń-
czenia Żołnierza królowej Madagaskaru, Przez łzy do szczęścia i Złotej Maski 92).
W 1941 r. zmarł Drzewicki, a Dękierowskiego zwolniono na wiosnę 1942 r. i dzięki
wsparciu dawnego kontrahenta z firmy Kodaka wiązał koniec z końcem, przerabiając
negatywy do kamer filmowych na klisze do aparatów małoobrazkowych. Otrzymywał
również komorne za laboratorium na Leszczyńskiej (nie zostało formalnie
skonfiskowane). Po frontowej mobilizacji niemieckich pracowników w 1944 r. Dękierowskiego
ponownie wezwano do firmy. W czasie Powstania Warszawskiego
zakłady służyły, dopóki to było możliwe, do opracowywania kronik powstańczych
93). Po upadku Powstania aparaturę zdemontowano i wywieziono w głąb Rzeszy.
Wówczas Dękierowski zdał sobie sprawę, że skończył się dla [niego] czas
wysokich lotów w kinematografii 94).
82) J. Galewski, dz. cyt.; Katelbach rzeczywiście
sprzedawał nielegalnie broń, m.in. podczas
wojny w Hiszpanii. Potwierdzają to badania
współczesnych historyków. Zob. M. P. Deszczyński,
W. Mazur, Na krawędzi ryzyka:
eksport polskiego sprzętu wojskowego w okresie
międzywojennym, Neriton, Warszawa 2004;
Droga rozwoju. Inż. Stefan Katelbach o możliwościach
kinematografii polskiej, „Film”
1939, nr 18, s. 1.
Łukasz Biskupski (2019) „Laboratorium i atelier Falanga. Strategie biznesowe i znaczenie w przemyśle filmowym dwudziestolecia międzywojennego w Polsce”, Kwartalnik Filmowy, (108), s. 130-149. doi: 10.36744/kf.187.
https://czasopisma.ispan.pl/index.php/kf/article/view/187/129
Handel bronią Katelbacha w Hiszpanii odnotowuje także ta książka:
The Battle for Spain: The Spanish Civil War 1936-1939
![]() |
umami @ewa-rembikowska |
8 kwietnia 2020 23:57 |
W marcu 1939 roku powstały Polskie Zakłady Filmowe „Kohorta”, których dyrektorem został senator Tadeusz Katelbach, związany z rządowym obozem narodowym. Jako były dyrektor Polskiej Agencji Telegraficznej ściągnął do siebie czołówkę polskich operatorów, reżyserów i montażystów, pracujących wcześniej dla PAT. Wśród tej ekipy znalazł się oczywiście także Jerzy Gabryelski, którego Katelbach osobiście przyjmował do PAT kilka lat wcześniej.
Plakat z 1939 r. przedstawiający 15-letni plan rozbudowy Polski
Pomysł na PZF „Kohorta” wyszedł z samego Ministerstwa Spraw Wojskowych. W obliczu sytuacji politycznej z początków 1939 r. część generalicji z MSW nie miała już wątpliwości, że dojdzie do wojny z Niemcami, której spodziewali się za rok. Zadaniem PZF „Kohorta” miała być właśnie informacyjna obsługa spodziewanej wojny, a więc reportaże i wiadomości filmowe z frontu i tym podobne materiały wojenne. A do tego czasu, podczas trwającego jeszcze pokoju, „Kohorta” miała się skrystalizować i okrzepnąć zajmując się dla wprawy produkcją filmów o tematyce narodowej. Stefan Katelbach, brat senatora i zarazem kierownik „Kohorty”, w wywiadzie dla tygodnika „Film” określił to krótko i dosadnie:
– Więcej patriotyzmu i więcej kultury – oto prosta recepta nowej wytwórni.
Jak wspominał w swych pamiętnikach Eugeniusz Cękalski, obietnica spodziewanej „roboty frontowej” wysunięta przez Katelbachów skłoniła go do zerwania ze środowiskiem „Startu” i wstąpienia do „Kohorty”. W międzyczasie w planach „Kohorty” było nakręcenie filmu odpierającego kłamstwa Goebelssowskiej propagandy; Cękalski miał też zrealizować film według scenariusza Tadeusza Dołęgi-Mostowicza, a Jerzy Gabryelski rozpoczął pisanie scenariusza do ekranizacji kolejnej powieści Marii Rodziewiczówny „Między ustami a brzegiem pucharu”. Jednak „Czarne diamenty”, które zostały ukończone już pod egidą „Kohorty”, pozostały jedynym filmem pełnometrażowym wytwórni, gdyż wybuch wojny z Niemcami nastąpił wcześniej niż tego się spodziewano, a cios w plecy ze strony Sowietów doprowadził do likwidacji Polski i zarazem państwowej wytwórni.
Podczas pierwszych dni września 1939 r. cele, do których pierwotnie powołano „Kohortę”, nie udały się. Gabryelski zamiast kamery, podobnie jak pozostali twórcy, otrzymał łopatę do kopania rowów, a powołane wraz z wybuchem wojny nowe Ministerstwo Propagandy, które przejęło „Kohortę” od MSW, tylko spowodowało bałagan zarządzając natychmiastowa ewakuację podległych mu urzędów i pracowników (a więc i filmowców) na prawy brzeg Wisły. „Kohorcie” mimo to udało się zorganizować kilka ekip filmowców, którzy dostali się w pobliże działań frontowych. Wszyscy zostali jednak zatrzymani przez wojsko, a niektórzy nawet wzięci za szpiegów. Jeden z operatorów omal nie został rozstrzelany przez Wojsko Polskie jako szpieg; uratował go niespodziewany nalot niemiecki (dzięki czemu udało mu się uciec plutonowi WP). Dopiero po utworzeniu Dowództwa Obrony Warszawy i wsparciu samego prezydenta miasta, Stefana Starzyńskiego, udało się jako tako zorganizować ekipy filmowe, zapewnić im obsługę laboratoryjna do obróbki materiałów (udostępnioną za darmo przez warszawską wytwórnię „Falanga”) oraz niezbędne środki poruszania w postaci przydzielonego im przez miasto samochodu Polski Fiat 508, oraz prywatnego motocykla „Sokół”, należącego do jednego z filmowców.
Niemieckie samoloty bombardują Warszawę, 1939 r.
Nieodłączną parę realizatorską podczas obrony Warszawy stanowili Henryk Vlassak i Jerzy Gabryelski. Buszowali oni wszędzie gdzie się tylko dało, przynosząc do bazy na Plac Dąbrowkiego ciekawe materiały, które natychmiast przekazywali do obróbki. Niestety, nigdy nie zostały pokazane. Według słów Jerzego Gabryelskiego, z blisko 8 tysięcy metrów nakręconego filmu, bardzo niewiele przetrwało wojnę. Tuż przed upadkiem Warszawy niewielka część została wywieziona do Rumunii, a stamtąd do Francji, gdzie weszła do specjalnych wydań francuskiej kroniki filmowej „Pathé-Journal”. Jedno z zakopanych pudełek z taśmą filmową odnaleziono już po wojnie na Starym Mieście.
Natomiast w pierwszych dniach wojny kraj opuścili w pośpiechu zarówno Józef Lejtes, jak i Aleksander Ford. Tym samym wydało się, że ambicje tych uznawanych wtedy za „czołowych i najwybitniejszych” filmowców polskich, pomimo ich szumnych deklaracji o patriotyzmie czy misji społecznej kina, w rzeczywistości były jedynie frazesami i były tylko swego rodzaju pośrednikiem w zbijaniu majątków. Kiedy przyszło do wdrażania słów w czyny w ogniu wrześniowych walk, na placu boju pozostał jedynie tak pomiatany przez nich Jerzy Gabryelski. Podczas gdy Gabryelski odrzucał apele przyjaciół podążających do granicy rumuńskiej aby się ewakuował i stawał z kamerą w ręku na barykadach broniącej się stolicy – Lejtes i Ford już robili sobie reklamę we Francji udzielając wielce „patriotycznych” wywiadów…
http://ilustrowanytygodnikpolski2.blogspot.com/2018/02/gabryelski-jerzy-jozef-orski.html
![]() |
umami @ewa-rembikowska |
9 kwietnia 2020 00:06 |
Wbrew twierdzeniu autora, eksport polskiej broni do Hiszpanii był objęty statystyką. Organizowała go SEPEWE, a „zabezpieczał” Oddział II. Dowodzą tego zresztą m.in. dwa dokumenty: „Wykaz materiałów uzbrojenia sprzedanych i wysłanych za granicę w czasie od 28 VII 1936 do 10 V 1937” (SEPEWE, Warszawa 3 czerwca 1937 r.) oraz „Wykaz materiałów uzbrojeniowych sprzedanych i wysłanych za granicę w czasie od 10 V 1937 do 1 X 1937 r.” (mjr Stanisław Szaliński, L.32789/Ochr.Tjn. z 1 października 1937 r.) 42).
Najprawdopodobniej pierwszą próbą dokonania zakupu polskiego uzbrojenia była oferta złożona jeszcze na początku czerwca 1936 r. na ręce konsula RP w Rzymie Romana Mazurkiewicza 43). Poza tym eksport broni do Hiszpanii nie był wynikiem wręczania łapówek poszczególnym urzędnikom, tylko decyzji politycznej. Odpowiednie mechanizmy zostały wypracowane w wyniku ustaleń między MSZ, Oddziałem II SG, Oddziałem I SG oraz SEPEWE. Opisując przebieg konferencji z 14 grudnia 1936 r., warto byłoby jednak doprecyzować, iż ppłk Sokołowski to dyrektor SEPEWE Władysław Sokołowski, a kierownik Samodzielnego Referatu Studiów Ogólnych Oddziału II to kpt. dypl. Janusz Czerwenka, a nie Czerwonka. Płk dypl.
Tadeusz Pełczyński był szefem Oddziału II SG od 9 października 1935 r. 44) do 31 stycznia 1939 r. 45).
Michał Żymierski na stałe przebywał wówczas we Francji (1933–1938), pozostając pod czujną kontrolą Oddziału II. „Opiekę” nad nim sprawował współpracownik Placówki Wywiadowczej „Martel”, a następnie Placówki Wywiadowczej „Lecomte” Władysław Cmela.
Być może, jak podaje Gerald Howson, w październiku 1937 r. udał się do Barcelony 46), choć innych źródeł w tej sprawie nie posiadamy. W związku z tym jego udział w przygotowywaniu transakcji sprzedaży bombowców PZL-37 Łoś oraz LWS-6 Żubr do Hiszpanii należy traktować jako niepotwierdzony 47).
Rusznikarze Henryk Lao i Alfons Piotr Józef Warakowski oraz mechanicy: Śmigielski i Siwczyński oficjalnie udali się do Hiszpanii na podstawie indywidualnych kontraktów, lecz w rzeczywistości w jednej misji kierowanej przez mjr. pil. st. sp. inż. Kazimierza Ziembińskiego. Ich zadaniem było dopilnowanie montażu 20 samolotów myśliwskich PWS-10 zakupionych przez „frankistów”. Major Ziembiński występował oficjalnie jako przedstawiciel Państwowych Zakładów Lotniczych w Warszawie, w rzeczywistości został „ustawiony” przez Oddział II. Sprawozdanie z pobytu w Hiszpanii, sporządzone po powrocie do kraju, jest jednym z cenniejszych materiałów pozyskanych przez Oddział II w pierwszym okresie wojny 48).
Informacja zaczerpnięta od Anthony’ego Beevora wymaga jednak komentarza. Stefan Katelbach, Stefan Czarnecki i Kazimierz Ziembiński oczywiście uczestniczyli w procederze handlu bronią, choć każdy z nich w innej formie i w różnym stopniu. Nazywanie ich nielegalnymi handlarzami jest pewnym uproszczeniem, szczególnie, jeśli osoby organizujące zakupy broni nie zostały tak zakwalifikowane 49). W świetle ówczesnego prawa dostawy broni do Hiszpanii były zabronione, w związku z tym wszyscy uprawiali nielegalny proceder. Na podstawie ustaleń Marka Deszczyńskiego i Wojciecha Mazura można stosunkowo dokładnie określić role, jakie odegrali 50), bez odwoływania się do nieprecyzyjnych ustaleń Beevora, który zresztą podał je za Howsonem 51).
http://bazhum.muzhp.pl/media//files/Przeglad_Historyczno_Wojskowy/Przeglad_Historyczno_Wojskowy-r2014-t15_(66)-n1_(247)/Przeglad_Historyczno_Wojskowy-r2014-t15_(66)-n1_(247)-s165-174/Przeglad_Historyczno_Wojskowy-r2014-t15_(66)-n1_(247)-s165-174.pdf
![]() |
ewa-rembikowska @umami 8 kwietnia 2020 23:57 |
9 kwietnia 2020 00:09 |
Niezłe, ciekawe, kiedy panowie Kaltenbachowie się ewakuowali.
![]() |
umami @ewa-rembikowska |
9 kwietnia 2020 00:13 |
Monitor Polski z 3 grudnia 1938,
pod datą 24 września 1938:
6631. "Wschodnia Wytwórnia Futer,
spółka z ograniczoną odpowiedzialnością".
Strzeżysław Bowbelski, Stefan Katelbach i
Stanisław Krosnowski zostali wykreśleni
Wskutek ustąpienia z zarządu. Na likwidatora
powołany został adwokat Leon Poncz
vel Pączewski. Otwarto likwidację spółki.
http://kkio.pti.org.pl/historia/skan.php?doc_id=2191&type=pdf&for_download=1
![]() |
umami @ewa-rembikowska |
9 kwietnia 2020 00:20 |
174. Fabryka „Wata“ Spółka Akcyjna z siedzibą w Warszowie, celem przejęcia firmy Fabryka Waty i Przędzy „Wata“ w Warszawie. Kapitał akcyjny 50,000.000 mkp. Założyciele: Stefan Czernicki, Tadeusz Graff, Stefan Katelbach i Zygmunt Wolski.
Przemysł Chemiczny, LWÓW, GRUDZIEŃ 1922.
http://bcpw.bg.pw.edu.pl/Content/6368/pch22_nr12.pdf
![]() |
umami @ewa-rembikowska 9 kwietnia 2020 00:09 |
9 kwietnia 2020 00:31 |
Sądząc po tym wypisaniu firmy z rejestru i informacji, że na kilka miesiecy przed wybuchem wojny wyjachali, to musiało być w okolicach września 1938.
![]() |
umami @ewa-rembikowska |
9 kwietnia 2020 00:36 |
Chociaż tu piszą, że w listopadzie 38 Tadeusz został senatorem.
KRÓTKA HISTORIA
Początki wsi odnoszą się do czasów panowania ostatniego króla Polski Stanisława Augusta Poniatowskiego. Do zaboru austriackiego wieś została włączona po trzecim rozbiorze Polski. Następnie do Księstwa Warszawskiego, a potem Królestwa Polskiego na mocy decyzji kongresu wiedeńskiego.
Znajdowała się pakownia owoców, które dostarczano do Warszawy dla braci Pakulskich. Warto wspomnieć, iż w Lasku na drodze do „Jeziórka” znajdowała się łaźnia. W Lasku utworzono też oddział kasy Stefczyka i Spółdzielnię „Społem”, której przewodniczącą była Zofia Jankowska, żona Stefana, a w 1910 r. została założona ochronka dla dzieci pracowników majątku, a po odzyskaniu niepodległości w 1920 r. powstała szkoła trzyklasowa. Ważną funkcję w Lasku spełniała Straż Pożarna nazywana wówczas Ogniową, której komendantem był Aleksander Żołądek (1897–1980). Służył on również w Legionach a w 1939 r . jako wojskowy bronił lotniska Okęcie.
Oświaty w Lasku i Celestynowie zrobiła córka Stefana, a wnuczka profesora Jankowskiego Zofia Kulińska. Na terenie wsi Lasek znajdował się również majątek Strzępki a jego właścicielem i willi był inżynier Stefan Katelbach. Był to jeden z najbogatszych Polaków w okresie międzywojennym. Posiadał udziały w przemyśle włókienniczym, węglowym, naftowym i w handlu morskim. Swój znaczny majątek zawdzięczał handlu bronią z Wielką Brytanią, Włochami i Hiszpanią, którą dostarczał w czasie wojny domowej. Dzięki wsparciu inż. Stefana Katelbacha rozpoczęto budowę szkoły podstawowej w Celestynowie. Wraz z bratem Tadeuszem rozwijali polski przemysł filmowy.
Tadeusz Katelbach był bardzo zasłużony dla Polski czynnie uczestniczył w tworzeniu państwa. W listopadzie 1938 r. został senatorem II RP. Po wojnie pracował w Rozgłośni Radia Wolna Europa. W 1945 r. majątek Strzępki przeszedł na Skarb Państwa. Przez trzy lata w willi Katelbacha funkcjonowała roczna szkoła rolnicza dla dziewcząt, potem dziecięce prewentorium gruźlicze. Przez kilka lat w willi miał letnią rezydencję ambasador Korei. W 1972 roku willę przejął Instytut Wysokich Ciśnień PAN.
https://kipdf.com/w-oczekiwaniu-na-wita_5aca6dc31723dd55f4157811.html
![]() |
umami @ewa-rembikowska |
9 kwietnia 2020 00:45 |
Kiedy 25 października 1938 r. inż. Stefan Katelbach donosił ówczesnem u szefowi Oddziału II Szt. Gł., płk Tadeuszowi Pełczyńskiem u o chęci Czechów zbycia Polsce sprzętu po zdemobilizowanej armii czechosłowackiej, przedstawiając wykaz propozycji zauważał, że zarówno rodzaje sprzętu wojskowego, jak i ilości mogą być większe 72).
O podobnych możliwościach donosił w tym samym okresie z Pragi attache ppłk Noel. W tym samym duchu relacjonował jeden z rezydentów polskiego wywiadu z terenu Czechosłowacji 73). Tymczasem intensywność czeskich ofert była coraz silniejsza.
Jak podaje Piotr Stawecki:
„Przedstawiciele zakładów Skody zamierzali też przenieść swoje zakłady do Polski. Przy tym chcieli posłużyć się oni przedstawicielami kół gospodarczych Francji jako pośrednikami przy tej pertraktacji. Niestety, myśl tę odrzucił zastępca szefa Sztabu Głównego a zarazem sekretarz Komitetu Obrony Rzeczypospolitej, gen. bryg. Tadeusz Malinowski. W notatce z dnia 30 listopada 1938 r. pisał on na ten temat: ,Powinniśmy się wstrzymać od oficjalnego zapoczątkowania rozmów w tej sprawie przez ambasady {...} Niech oni z tym do nas przyjdą’.
W miesiąc po wystąpieniu Katelbacha, inny ,emisariusz’ penetrujący Czechosłowację, kpt. w stanie spoczynku Jan Nanowski pisał 25 listopada, że dyrektor Skody, inż. Hromadko wysuwał nowe oferty. Polska mogła otrzymać dokumentację techniczną najnowocześniejszego sprzętu artyleryjskiego oraz czołgów. Wielkie czeskie zakłady przemysłowe, po zajęciu przez Polskę Zaolzia i części zagłębia karwińskiego cierpiały na brak surowców a zwłaszcza węgla. Chciały one, aby węgiel (45 tys. ton) przesyłany z Karwiny stanowił środek płatniczy.
Nanowski proponował zawarcie umowy kompensacyjnej na 100 min zł. Niestety, zastępca II wiceministra spraw wojskowych, płk Mieczysław Maciejowski w piśmie do Szefa Administracji Armii nazwał propozycję Nanowskiego ,fantazją’. Nie wykluczał on jednak współpracy ze Skodą na odcinku broni pancernej. Prawdopodobne też jest, że polskie czynniki wojskowe usiłowały złożyć ofertę na zakup czołgów. W połowie grudnia 1938 r. inna firma czechosłowacka a mianowicie Technoarma w Pradze oferowała polskiej firmie Sepewe natychmiastową dostawę moździerzy i armat produkcji czeskiej. Nadmieniano też, że mogły być dostarczone duże ilości tej broni i tutaj firma oferowała dogodne warunki finansowe. Sprzęt mógłby być opłacony częściowo koronami, częściowo zaś dostawą węgla”. 74)
72) i 74) P. Stawecki, Czeska broń dla Polski. „Polityka” nr 46 z 13 XI 1965. Autor podaje wykaz sprzętu wojskowego proponowanego do sprzedaży Polsce.
http://www.archiwumpz.iz.poznan.pl/Content/5321/C_II_472-C_II_473BP-1975_1-03.pdf
![]() |
ewa-rembikowska @umami 9 kwietnia 2020 00:45 |
9 kwietnia 2020 00:50 |
No to jeszcze akt ślubu Stefana Katelbacha z Zofią Gajowniczek z 1912 roku, Warszawa, św. Krzyż
![]() |
umami @ewa-rembikowska |
9 kwietnia 2020 00:51 |
Nawet o tym handlu bronią w Hiszpanii pisze Chodakiewicz:
Choć oficjalnie polski rząd zobowiązał się do przestrzegania międzynarodowego embargo na sprzedaż broni do Hiszpanii, Piłsudski złamał go, nieoficjalnie dostarczając ją obu stronom. Osobami szczególnie aktywnymi w handlu byli biznesmeni Stefan Katelbach i Alfred Jurzykowski.
https://www.iwp.edu/wp-content/uploads/2019/05/20101028_ESPANA.pdf
![]() |
umami @ewa-rembikowska |
9 kwietnia 2020 01:00 |
Aleksander Rozin toże. Tyle że pa russki. Стефан Кательбач (taka transkrypcja ch). I o SEPEWE.
Jak powiedział jeden z głównych agentów Wolf, Stefan Katelbach po wojnie domowej w Hiszpanii, sprzedając złom Hiszpanom po astronomicznych cenach, był w stanie przywrócić wypłacalność Banku Polskiego.
http://alerozin.narod.ru/Spain/SpainSupply36v39-9.4.htm
można tu włączyć translatora.
![]() |
umami @ewa-rembikowska |
9 kwietnia 2020 01:16 |
To zdanie Rozina (albo na odwrót, bo nie wiem kto był pierwszy) pochodzi z książki Howsona Arms for Spain, przywołanej także przez Roberta Majznera w artykule Wojna domowa w Hiszpanii w analizach polskiej „dwójki” w Przeglądzie Historyczno-Wojskowym 15 (66)/1 (247), 165-174, linkowanego wyżej.
Jak Stefan Katelbach, polski handlarz bronią, który został głównym agentem Daniela Wolfa, chwalił się swoim zeznaniem, „sprzedając śmieci Hiszpanom po fantastycznych cenach, byliśmy w stanie przywrócić wypłacalność polskiego banku”.
"Although many details remain obscure, it is clear that the regime of the colonels' group in Poland, which called itself 'Moral Renewal' (and was ideologically close to Franco), became the second largest supplier of arms to the Spanish Republic after the Soviet Union. The colonels wanted the money to pay for rearmament, in addition to the huge French loan...The shifts to which they had to resort to ensure secrecy, however, presented innumerable opportunities for corruption and, as the dangers gathered round Poland on all sides and the more perceptive foresaw the inevitable catastrophe, the temptations to some to cream off money to provide means of refuge abroad must have been irresistible. During the Second World War, those involved sent their testimonies to the committee set up by the Sikorski government in exile to inquire into the causes of the Polish defeat in September 1939 and either blamed one another or justified the selling of worthless material at high cost to the Spanish Republicans as an act of patriotism. As Stefan Katelbach, the Polish arms trader who became Daniel Wolf's principal agent, boasted in his deposition, 'by selling junk to the Spaniards at fantastic prices, we were able to restore the Polish bank to solvency.'"
https://www.alternatehistory.com/forum/threads/what-was-the-polish-attitude-towards-the-spanish-civil-war.449608/
![]() |
umami @ewa-rembikowska |
9 kwietnia 2020 01:25 |
2005 rok, na forum hiszpańskim musiało zawrzeć:
Como declararo despues de la guerra civil uno de los principales agentes de Wolf, Stefan Katelbach, vendiendo chatarra a los españoles a precios astronomicos se consiguio restablecer la solvencia del banco de Polonia.
Parace algo exagerado desde luego,pero es sintomatico.
Wałek na kilkadziesiąt milionów dolarów.
https://elgrancapitan.org/foro/viewtopic.php?p=58360
![]() |
umami @ewa-rembikowska |
9 kwietnia 2020 01:34 |
O tej fabryczce szpul już było ale tu podają nazwę firmy, bo wyżej jej chyba nie było:
Wieżyczka przypuszczalnie powstała w końcu XIX lub na początku XX wieku. Stanęła na terenie, który zajmowała w latach 20-30 XX w. firma „Stefan Katelbach i S-ka- Zakłady Przeróbki Drewna w Warszawie-Pradze”, produkująca szpule zwykłe i przędzalniane dla włókiennictwa, wg relacji okolicznych mieszkańców także guziki. Stefan Katelbach był przemysłowym potentatem tamtego czasu, realizował też kontrakty dla wojska. Co było przed Katelbachem, nie wiadomo.
https://zaciszewarszawa.wordpress.com/page/26/
![]() |
umami @ewa-rembikowska 9 kwietnia 2020 00:50 |
9 kwietnia 2020 01:47 |
Gajowniczek został uratowany przez ojca Kolbe.
![]() |
umami @ewa-rembikowska |
9 kwietnia 2020 01:57 |
Taki filantrop a nawet swojego biogramu w wiki nie ma. Skandal.
![]() |
Paris @umami 9 kwietnia 2020 01:57 |
9 kwietnia 2020 09:26 |
Dziekuje, Panie Umami za PASJONUJACA lekture...
... wprost REWELACYJNA !!!
![]() |
umami @Paris 9 kwietnia 2020 09:26 |
9 kwietnia 2020 10:13 |
Też jest pod wrażeniem. No i po PRL, widzę że pozostała u naszych historyków potrzba oparcia się o tzw. lepsze czasy, czyli o tę II RP i jakby czołobitność wobec tej całej Dwójki. Ja pewnie bym wybaczył tej Dwójce wiele, gdyby ich działalność była skuteczna, no ale nie kupuję tego, motywowanego patriotyzmem, ratowania kondycji Banku Polskiego, bo w świetle tych wszystkich informacji, pan Katelbach raczej przez wiele lat narażał Skarb Państwa na straty a obronność kraju, swoimi dziłaniami, pchnął pod nadjeżdżający pociąg i miazgę. Więc, niestety, moim bohaterem być nie może. Podobnie z bratem senatorem. To się nazywa współudział. Prywata tu zwyciężyła a nie racja stanu. Chyba, że jest coś na obronę, co przekreśliłoby ten straszny obraz.
![]() |
umami @umami 9 kwietnia 2020 01:47 |
9 kwietnia 2020 10:13 |
Ale chyba to tylko przypadkowa zbieżność nazwisk.
![]() |
ewa-rembikowska @umami 9 kwietnia 2020 01:57 |
9 kwietnia 2020 10:18 |
Spoko, znalazłam nawet zdjęcie pana Stefana. Górnicki pracował na gotowcach.
Tygodnik Ilustrowany, 1937, nr 48
![]() |
Paris @ewa-rembikowska 9 kwietnia 2020 10:18 |
9 kwietnia 2020 22:12 |
Swietna wymiana komentarzy z Panem Umami !!!
Jak sie czyta takie wspomnienia - to naprawde wlos sie na glowie jezy, jakiez to bylo nieprawdopodobne zlodziejstwo...
... teraz naprawde z duza latwoscia wyobrazam sobie wszelkie przewaly finansowe jakie sa KRECONE pod przykrywka "koronaswirusa" i w ogole calej tej detej "pandemii" !!!
Mam nadzieje, ze juz niebawem dotrze do powszechnej ludzkiej swiadomosci co za MEGA GIGANTYCZNE ZLODZIEJSTWO szykuje nam "nasza wladza"... im szybciej to sie stanie tym lepiej.
Dzieki wielkie dla Panstwa obydwojga za te bezcenna dla mnie wiedze podana "na tacy".
![]() |
ewa-rembikowska @Paris 9 kwietnia 2020 22:12 |
9 kwietnia 2020 22:46 |
Dokładnie teraz mamy powtórkę z rozrywki.
![]() |
Paris @ewa-rembikowska 9 kwietnia 2020 22:46 |
9 kwietnia 2020 23:09 |
Tak...
... to jest staly element gry - MEGA PANSTWOWE ZLODZIEJSTWO - pod byle pretekstem... tym razem "koronaswirusem".
Historia zatoczyla kolo na naszych oczach.
![]() |
ewa-rembikowska @Paris 9 kwietnia 2020 23:09 |
9 kwietnia 2020 23:22 |
Ciekawe, kto zarabia jako pośrednik przy zakupie sprzętu, masek itd.? jaką prowizję bierze?
I czy w Chinach te maseczki z wszelkimi certyfikatami też są tak produkowane jak w Pakistanie?
https://www.facebook.com/killuminati.pl.2/videos/158965255316818/
![]() |
Paris @ewa-rembikowska 9 kwietnia 2020 23:22 |
9 kwietnia 2020 23:38 |
Przeciez ZONT...
... premier, czy mOnister "z Kalkuty" zdrowia zna doskonale te "niuanse"... juz znacznie wczesniej wiedzial jak ten "handelek wirusowy" bedzie przebiegal... przeciez te decyzje nie zostaly podjete "na wariata"... no chyba, ze sie myle !!!
Tyle przeciez tych "nadzorujacych zerowisk" zostalo powolane... tylu doraTcUF i ekspertUF sowicie oplacanych... tyyyle wreszcie dyrektyw wydanych, ze "nasza wladza" powinna miec te cala wiedze w MALYM PALUSZKU...
... przeciez SAMA TEN SYSTEM dzis obowiazujacy strugala !!!
![]() |
Paris @Paris 9 kwietnia 2020 23:38 |
9 kwietnia 2020 23:47 |
Co zas tyczy "chinskich certyfikatow"...
... i chinskiej produkcji - to nie odbiega ona od pakistanskiej. Widzialam swego czasu duzo reportarzy z Chin w telewizorze francuskim i zawsze byly to naprawde PONAD PRZECIETNE KANTY finansowe... a jeszcze dzisiaj w warunkach "szalejacej pandemii" - to odchodza takie numery, ze sie w glowie nie miesci !!!
![]() |
saturn-9 @ewa-rembikowska |
28 kwietnia 2020 21:39 |
Fritz Mandl przybył do Buenos Aires w październiku 1938 r. (...) i 700 ton złota, które zamierzał zdeponować w banku centralnym.
Zajrzałem ile złota w '39 roku z Polski wywieziono. Są różne namiary a największy jest powyżej 70 ton. Dużo zachodu kosztowało to wywieść.
Takie 700 ton to albo błąd w zerowaniu albo jakiś namiar sekretny, który z fizcznym odniesieniem do tonażu nie ma nic wspólnego.
Stawiam na boski namiar protezy cyfrowej "72". Ciężki kaliber był ten Fritz. Czyżby należał do tzw klubu 300? Trzysta osób o których paplał Rathenau w 1909 roku?
W tamte czasy pielegnowano korespondencyjną wymianę myśli. Więc pewien niemieckojęzyczny dramatopisarz powrócił w korespondencji do Rathenau'a, po dwóch latach od ukazania się w prasie wzmianki o owych 300 możnych tego świata, z sugestią o napisanie książki takie who is who na tej możnej liście. Walther Rathenau wykręcił się sianem, anegdotycznie pisząc o typach, w łapach których ta decyzyjna waadza właściwa.
Fragment tej odpowiedzi został przytoczony na stronie 307 w przypisie 569
![]() |
ewa-rembikowska @saturn-9 28 kwietnia 2020 21:39 |
29 kwietnia 2020 00:03 |
Może faktycznie błąd ktoś zrobił...a ja bezmyślnie przepisałam... zdarza się...